31 października 2009

Witamy w Październiku!

Ha! Myślałby kto, że już w październiku nic nie napiszemy. A tymczasem tematów jest więcej niż czasu i miejsca tu i ówdzie więc w skrócie:

Oprócz tranu, ze słów typu ciężkie wymawiam jeszcze drut i tort.

Obecnie moim najciekawszym zainteresowaniem cieszą się sfery wyższe.

Wspinam się gdzie popadnie i jak popadnie. A więc na krzesła, na stoliki, na pudła, balansuję między szafką a łóżkiem niczym wspinacze pod Mount Everestem. Z taką tylko różnicą, że nie mam sopli na buzi i odmrożonych połowy palców u rąk i nóg jak ośmiotysięcznikowcowspinacze.

Jak lekko udaje mi się wspiąć na pewną wysokość, tak z równie dużą precyzją potrafię zlatywać w dół niczym worek ze śmieciami w blokowym zsypie. I raz walnę w głową pomiędzy nogę od stołu a kaloryfer, a raz prosto czołem w dywan. Moja głowa póki co jeszcze jest okrągła.

Doskonale wiem do czego służy mały stołeczek - ryczka, którą wiem jak i gdzie podstawić, tak aby zasięg moich rączek wzrósł dwukrotnie. Oczywiście wiem również, że nie wolno się ulokowywać wokół włączonego piekarnika, bo tam jest ahhhhhhh, ahhhhhhh (czytaj: gorąco).

Kucyki na głowie czasem mi się da zapleść, czasem nawet jeden, więc dziewczyna ze mnie już stuprocentowa.

Grypa mnie na razie nie dopadła ani AH1N1, ani H5N1, ani HNO3 i H2SO4. Jakaś ostra gorączka tylko raz mi się przyplątała ale już o tym zapomniałam.

Ostatnio mi znowu chyba zębiska idą, bo pokaszluje w nocy i rzygnę od czasu do czasu.

Aha i jedzok ze mnie przeokropny. Nie pomagają bajki w TV, reklamy ani nawet teleexspres z Orłosiem w roli głównej. Jak chcę to jem, jak nie chcę to też jem, pod warunkiem że karmiącemu mnie chce się za mną latać z łyżeczką pełną np. zupki po całym mieszkaniu i po stu pięćdziesięciu nieudanych próbach sto pięćdziesiąta pierwsze podejście okazuje się trafione i zjadam zawartość łyżki. A kto mówił, że będzie łatwo.

Do ulubionych słów należą: Zdjąć! Wziąć! Dać! i Siama! (czyli: sama)