17 maja 2009
Wspinaczka Niskoszufladowa
I tak o to chodzenie w góry w weekendy potrafię wykorzystać w tygodniu w domu. Zamiast wymiatać wszystko z niższych półek szafy, potrafię już zwiększyć i to bardzo zasięg swoich rąk. Wystarczy jedno odsunięcie szuflady , a potem to już trzeba uważać, żeby się nie osunąć z niej.
I sprawa załatwiona.
10 maja 2009
Byłam na Klimczoku!
Rodzice postanowili na ten jeden raz zamienić rowery na pieszą wycieczkę w góry. W efekcie wylądowałam na Klimczoku. W schronisku, nie na szczycie ale co tam. Drobna różnica, nie każdy musi o tym wiedzieć.
Mama wsadziła mnie w chustę, i jak miejskie buraki wjechaliśmy na Szyndzielnię kolejką gondolową, skąd mama przekazała mnie wraz z chustą tacie, a sama dzielnie taszczyła plecak min. z moim żarciem.
Po wyjściu z górnej stacji kolejki przypomniałam sobie że mam pusty żołądek i trza by było coś w niego wpakować. Upomniałam się zdecydowanie, i już za chwilę rodzice wlewali we mnie dziesiątki mililitrów mleka.
Potem były budki z ciupagami, kapeluszami i wiatraczkami jednym słowem PAMIĄTKI! Nie jestem jeszcze zainteresowana takimi głupotami, więc przeszłam obojętnie i przyzwyczajałam się do mięciutkiego brzucha taty, do którego z racji chusty przylegałam.
Było fajnie, troszkę mną rzucało na boki ale tata był zadowolony i mówił, że jestem lżejsza od plecaka, który wcześniej niósł. Ponoć bombelek taki jak ja - twierdzi tata - w chuście jest super wyważony i równomiernie obciąża kręgosłup. Chodzenie w chuście to sama przyjemność. Murzyni w afryce noszący dzieci w ten sposób musieli być genialni!
O! a tutaj podpieramy razem z tatą oznaczenie szczytu i początki szlaków.
Widoki cudowne, las wokoło. Wszystko to sprawia, że człowiek odpoczywa potrójnie. Z Szyndzielni pomaszerowaliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Klimczoka, a konkretniej w kierunku siodła Klimczoka i umieszczonemu nań schronisku.
Schronisko to fajny wynalazek, bo można tam zmienić mi pampersa w ludzkich warunkach, można podjeść żurku, napić się gorącej herbaty, kupić 0,5 litra coli za całe 5 zł i pooglądać muchy bzykające między oknami.
Po opustoszeniu portfela i napełnieniu brzuchów musieliśmy wracać odpuszczając sobie wejście na szczyt góry, bo i po co, skoro i tak będzie trzeba z niego za chwilę zejść.
Tata próbował się ze mną w chuście bawić w chowanego, ale i tak zawsze go znajdowałam z drugiej strony drzewa.
Później razem z tatą usiłowaliśmy poczuć fenomen "Nordik Patyking" (po drodze mijaliśmy dużo "patykarzy") jednak oprócz pokłutych rąk nic dobrego nam to nie dało.
Przy zjeździe kolejką w dół podobało mi się najbardziej to, że mogłam stać na krzesełkach i podziwiać inne wagoniki które nas wyprzedzały, tyle że w przeciwnym kierunku.
Za rok obiecuję, że polezę na własnych kończynach.
Mama wsadziła mnie w chustę, i jak miejskie buraki wjechaliśmy na Szyndzielnię kolejką gondolową, skąd mama przekazała mnie wraz z chustą tacie, a sama dzielnie taszczyła plecak min. z moim żarciem.
Po wyjściu z górnej stacji kolejki przypomniałam sobie że mam pusty żołądek i trza by było coś w niego wpakować. Upomniałam się zdecydowanie, i już za chwilę rodzice wlewali we mnie dziesiątki mililitrów mleka.
Potem były budki z ciupagami, kapeluszami i wiatraczkami jednym słowem PAMIĄTKI! Nie jestem jeszcze zainteresowana takimi głupotami, więc przeszłam obojętnie i przyzwyczajałam się do mięciutkiego brzucha taty, do którego z racji chusty przylegałam.
Było fajnie, troszkę mną rzucało na boki ale tata był zadowolony i mówił, że jestem lżejsza od plecaka, który wcześniej niósł. Ponoć bombelek taki jak ja - twierdzi tata - w chuście jest super wyważony i równomiernie obciąża kręgosłup. Chodzenie w chuście to sama przyjemność. Murzyni w afryce noszący dzieci w ten sposób musieli być genialni!
O! a tutaj podpieramy razem z tatą oznaczenie szczytu i początki szlaków.
Widoki cudowne, las wokoło. Wszystko to sprawia, że człowiek odpoczywa potrójnie. Z Szyndzielni pomaszerowaliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Klimczoka, a konkretniej w kierunku siodła Klimczoka i umieszczonemu nań schronisku.
Schronisko to fajny wynalazek, bo można tam zmienić mi pampersa w ludzkich warunkach, można podjeść żurku, napić się gorącej herbaty, kupić 0,5 litra coli za całe 5 zł i pooglądać muchy bzykające między oknami.
Po opustoszeniu portfela i napełnieniu brzuchów musieliśmy wracać odpuszczając sobie wejście na szczyt góry, bo i po co, skoro i tak będzie trzeba z niego za chwilę zejść.
Tata próbował się ze mną w chuście bawić w chowanego, ale i tak zawsze go znajdowałam z drugiej strony drzewa.
Później razem z tatą usiłowaliśmy poczuć fenomen "Nordik Patyking" (po drodze mijaliśmy dużo "patykarzy") jednak oprócz pokłutych rąk nic dobrego nam to nie dało.
Przy zjeździe kolejką w dół podobało mi się najbardziej to, że mogłam stać na krzesełkach i podziwiać inne wagoniki które nas wyprzedzały, tyle że w przeciwnym kierunku.
Za rok obiecuję, że polezę na własnych kończynach.
04 maja 2009
Czas Uzupełnić Braki
Długo-krótki majowy weekend już za nami. Tak jak setki tysięcy innych polaków spędziliśmy dwa z trzech dni w górach. Raz po płaskim, raz po mniej płaskim usiłując dostać się do schroniska na Hali Rysiance.
Szerszą relację opublikujemy jak już tam dojedziemy :-P.
Na razie tylko kilka fot.
Nadal na każdym kroku najbardziej kręci mnie MLEKO!
Mycie rąk w podróży oraz degustacja otoczaków.
Najczęściej w czasie powrotów, zdarza mi się zasnąć. W sumie wytrzymuję już ponad 5,5h w przyczepce.
Droga na Rysiankę, prowadząca zboczami Romanki. Na zdjęciu tego nie widać, ale na tym północnym zboczu góry było tylko 5 stopni i wiał zimny wiatr... brrr.
Szerszą relację opublikujemy jak już tam dojedziemy :-P.
Na razie tylko kilka fot.
Nadal na każdym kroku najbardziej kręci mnie MLEKO!
Mycie rąk w podróży oraz degustacja otoczaków.
Najczęściej w czasie powrotów, zdarza mi się zasnąć. W sumie wytrzymuję już ponad 5,5h w przyczepce.
Droga na Rysiankę, prowadząca zboczami Romanki. Na zdjęciu tego nie widać, ale na tym północnym zboczu góry było tylko 5 stopni i wiał zimny wiatr... brrr.
Subskrybuj:
Posty (Atom)