31 sierpnia 2008

Wieści zapomniane.

Zupełnie zapomniałem o tym, że wywalili nas z rehabilitacji. Nie dlatego że Julka była niegrzeczna, nie dlatego że większość włosów podczas rehabilitacji wyleciała i również nie dlatego, że na oddziale była kontrola z NFZ'tu (z tym to akurat nie można być do końca pewnym - NFZ szuka oszczędności wszędzie) ale wszystko przez to, że Nasze Dzidziątko przestało kręcić główkę głównie w prawą stronę.

Mało tego, Julka chętnie teraz patrzy zarówno na prawo jak i na lewo. Oprócz poprzestania na faworyzowaniu jednej ze stron Julka nie ma już tak wściekle zaciśniętych łapek. Wręcz na odwrót próbuje chwycić co popadnie.

Z jednej strony człowiek się cieszy, bo młody człowieczek zrobił krok do przodu, jednak poradnia rehabilitacyjna to jedyne miejsce w szpitalu gdzie człowiek chodził z przyjemnością (chyba, że dziecko ćwiczyło metodą Vojty, polegająca na uciskaniu odpowiednich punktów na ciele dziecka, które - broniąc się przed bólem - wykonuje ruchy i zmienia pozycje ciała). Zarówno z powodu braku tłumu [każdy przychodzi na umówioną godzinę i zostaje obsłużony o czasie (słowa te kieruję w pierwszej kolejności do Pani Neurolog)], jak i pracujący tam ludzie kompletnie nie mają w sobie złych manier szpitalnych.

Będzie nam brakowało cowtorkowych i coczwartkowych wypadów i dowcipów innych Rehabilitantów na temat niebieskiego fartucha naszego Pana Rehabilitanta i jego podobieństwa do Tinky Winky, ciągłym docinaniu z kolei naszego Rehabilitanta na temat ubywających włosów Julki, oraz dowcipów typu:

Tatuś Julki: - Proszę oddaję w Pańskie ręce dziecko.
Rehabilitant: - Dziękuję, dziś postaram się, żeby Julka drugi raz nie wyleciała mi z rąk

i wiele wiele innych.

30 sierpnia 2008

Spalone zawody w Spale.

Dziś nie o Julce. Tzn. o Julce też, ale w tle, bo Ona z nami była.
Bajka z morałem, dlaczego warto uważnie czytać.

W pewne sobotnie przedpołudnie (dzisiaj) wybraliśmy się na ślub naszych znajomych. Wybraliśmy się chodź mieliśmy duże wątpliwości czy dziecko przetrzyma taką drogę, albowiem musieliśmy dojechać do miejscowości, w której znajduje się Ośrodek Przygotowań Olimpijskich, a obok niego mały kościółek, w którym miała odbyć się dzisiaj ceremonia. Ta mieścinka w środku lasu to Spała. Jedna ulica na krzyż, dwa zajazdy i trzy budki z pamiątkami, reszta las.

Wszystko to oddalone od śląska jakieś 200 km, co przedkłada się na spokojną jazdę bez korków w 3 godziny. Trasa jakże "malownicza" i "bezpieczna" i wyjechanie zbyt późno wiążę się z osiąganiem prędkości światła oraz zręcznością w posługiwaniu się układem kierowniczym niczym wytrawny narciarz kijkami na slalomie-gigancie. Tradycji stało się zadość i wyjechaliśmy "na styk" więc do Częstochowy trzeba było nadrobić. Nie było to łatwe, bo wielu innych kierowców też chyba spieszyło się jak my na ślub do Spały. Za częstochową były puchy, i nagle czasu nam przybyło, co zaowocowało spokojną jazdą. Do samej miejscowości - celu naszej podróży dotarcie było przysłowiową "bułką z masłem" i z trzydziestominutowym zapasem czasu postanowiliśmy odcedzić Julcinego pampersa, napoić spragnionego niemowlaka-pielgrzyma i odsapnąć w nadziei iż kościół pewnie jest "za rogiem".

Po odprawieniu ceremoni związanych ze zmianą bebechów dzieciątka, pięciokrotnym odbiciu i odgazowaniu układu pokarmowego, po poprawieniu makijażu oraz doczyszczeniu obuwia wyprawiliśmy się na poszukiwanie świątyni. I nagle ZONK! Mieścinka kameralna, pełno lasu wokół, droga jeszcze w remoncie a kościoła ni widu, ni słychu. W końcu po 15 minutach szukania igły w stogu siana udało się zlokalizować CEL. Jednak do sukcesu było daleko, gdyż jako mieszczańskie mieszczuchy wszędzie musimy dostać się wszędochodem spalinowym, bo przecież i wózek i inne graty mieliśmy "na pace" i nie będziemy tego taszczyć przez chaszcze, zasieki i inne krzakowstrzymywacze, przez które w pierwszej chwili dane nam było przemierzać. Po objechaniu dookoła miejsca w którym znajdował się CEL, bo przecież "jakaś droga musi być" pomocną duszą okazała się Pani Kioskarka, która kazała mi wysiąść z samochodu, bo "przez szybe to ona nie wytłumaczy". I tak ze wskazówkami w ręku i w głowach podążyliśmy za CELEM, pod który jednak nie dało się dojechać "pod drzwi" ale i tak byliśmy blisko (nawiasem mówiąc, byliśmy już w tym miejscu wcześniej, ale za pierwszym razem pomyśleliśmy: "to nie tu" i odjechaliśmy).

Po wygramoleniu się nas i dziecka, spakowaniu torby pierwszej pomocy w nagłych przypadkach a więc ciuchy, pieluchy i mleko udaliśmy się pod drzwi bazyliczki, które ku naszemu zdziwieniu ukazały się zakratowane i pozamykane na 10 spustów!!!
Szybki rachunek sumienia. Ostatni weekend sierpnia miał być ślub. o 14. Jest 14:10 to dlaczego kurna zamknięte, a my stoimy 200 km od domu i się dziwimy/wściekamy. Odpowiedź nadeszła szybko, wraz z otwarciem zaproszenia na uroczystość, na której data widniała... 31 sierpnia. Śmiech był mocniejszy od złości. Złości na siebie rzecz jasna, ale kurcze blade jak się robi śłub do jasnej ciasnej w niedzielę, to się obok daty zaznacza NIE-DZIE-LA.

Cytując Kabaret Moralnego Niepokoju człowiek myśli o sobie: "Ty jesteś sam z siebie taki głupi, czy Ci za to płacą?" oraz drugi cytat: "Bożydar z całym szacunkiem Ty masz głowę tylko po to, żeby Ci się deszcz nie lał do środka".

No właśnie, a dzisiaj nie padało więc głowa się nie przydała...

27 sierpnia 2008

Proszę się przyznać!

Proszę się przyznać kto był cztery tysiące czterysta cztredziestym czwartym (4444) odwiedzaczem naszej strony?

Czekają atrakcyjne nagrody.

I Nagroda
Zestaw pampersów wyposażony w fantastyczne aromatyzery wraz z autografem.

II Nagroda
Pielucha pełna plujek wraz z odciskiem ust z serkiem

III Nagroda
Weekend z Kicią.

Kto pierwszy, ten lepszy.
Decyduje data stempla pocztowego

Włosy

Ach to moje owłosienie.

Rany julek! Jak patrze obecnie na siebie w lustrze to przeżywam szok. Jeszcze większy szok przeżywam patrząc na zdjęcia z czasów szpitalnych gdzie moja czupryna była atrakcją oddziału i pielęgniarki za nią szalały.

Jednak czas ucieka, włosy jak liście z drzewa lecą. Oby na wiosnę wyrosły nowe, bo lato 2009 zapowiada się upalne.

Człowiek się starzeje.

I tak liczę sobię po włosku.
Po każdym wypadniętym włosku liczę, że to już ostatni.

Poniżej:

Włosy dziś.



Włosy kiedyś.

26 sierpnia 2008

Pampersy a prawa.

Ostatnio przewinęły mi się przez ręce Prawa Murphy'ego. Kilka ciekawszych wg. mnie to:

  • Wszystko, co dobre, jest nielegalne, niemoralne albo powoduje tycie.

  • Światełko w tunelu - to reflektory nadjeżdżającego pociągu.

  • To, czego szukasz, znajdziesz zawsze w ostatnim z przeszukiwanych miejsc.

  • Jak długo trwa minuta, zależy od tego, po której stronie drzwi toalety się znajdujesz.

  • Chleb pada zawsze na stronę posmarowaną masłem, a jeśli nie spadnie, oznacza to, że złą stronę posmarowaliśmy.

I tu dodalibyśmy z Julką swoje:

  • Im kupa w pampersie bardziej obfita i rozlewająca się rozlegle na boki, tym bardziej prawdopodobne że zabraknie Ci chusteczek do podcierania tylnej części dziecka.

ZAWSZE na koniec paczki ww. chusteczek pojawia się kwiatuszek w postaci dna paczki kiedy julcia ma przeobficie wypełniony bagienny bagażniczek.

Neurolog. Epizod 2

Rodzice mnie wczoraj zabarli ponoć na umówioną wizytę u neurologa. Piszę ponoć, bo byłam umówiona na 17:30 i jak weszliśmy z tatą do poczekalni o 17:10 naszym oczom ukazał się dość pokaźnej wielkości tłumek, którego hałas może przebić jedynie odkurzacz oraz suszarka do włosów.
Tata z początku myślał, że to są conajmniej dwie niezależne kolejki do conajmniej dwóch lub więcej gabinetów. Jednak im rysowane przez mopa sprzątaczki kręgi zaczynały się coraz bardziej zacieśniać, i rodzice wraz z dziećmi bardziej kumulować i kotłować wokół "naszego" gabinetu, tym coraz bardziej zaczynaliśmy z tatą sobie uświadamiać, że wszyscy są na tym korytarzu w tej samej sprawie co ja.

Pierwsza godzina kolejkowania minęła mi nieźle. Pomimo iż skrzypiąco-walące drzwi przy rejestracji w przychodni ewidentnie przeszkodziły mi w śnie, to jednak humor mi dopisywał, nie chciało mi się brykać. Leżałam spokojnie, a tatuś szusował wózkiem pomiędzy dzidziusiami umieszczonymi w innych wózkach i fotelikach. Mało nie rozjechał raz starszej ode mnie dziewczynki. No ale to by była jej wina, bo my byliśmy z prawej strony. A innych znaków na tym skrzyżowaniu klatki schodowej z poczekalnią nie było. A więc reasumując leżałam i byłam wyluzowana.

Druga godzina przyniosła mi do głowy myśli, że skoro już tu tyle czekamy, to po co mam cały czas w wózku siedzieć grzecznie jak można troszkę pobrykać. Wkońcu dzidziusiom wolno, prawda?
No i powędrowałam na kolana tatusia, potem na ręce. Rozdawałam uśmiechy na prawo i lewo niejednokrotnie obcym osobom, które po dwóch godzinach spędzonych razem nie wydawały się takie obce.

Połowa drugiej godziny przyniosła mi największe szczęście jakie wymyślono na ziemi dla dziecka, czyli mamusię. Moja mama myślała, że nie zdąży na moje badanie, jednak jak się później okazało mogła jeszcze w tzw. międzyczasie okrążyć trzy razy ziemię, zapolować na hipopotama i zrobić dla mnie dwa swetry na drutach i nadal by się nie spóźniła.

Trzecia godzina pozwoliła nam uświadomić sobie coś, na co nigdy wcześniej nie wpadlibyśmy w życiu. Otóż lekarze wykonując swą "misję" wykonują również w pewnym sensie zawód nauczyciela. Nie było do tej pory nikogo kto by nam pokazał, że można być tak cierpliwym. Ania przeszła samą siebię, Julka przeszła korytarz na moich rękach dwa tryliony razy a ja przeszedłem na "ty" z panią która siedziała obok nas.

Któraś tam następna godzina upłynęła na liczeniu ile każdy pacjent zajmuje czasu oraz na zastanawianiu się czy wejdziemy przed północą czy nie. A jeżeli po północy, to czy nas wpuszczą skoro byliśmy umówieni na dwudziestego piątego.

Po trzech zachodach i wschodach księżyca, po stu siedemdziesięciu ośmiu wypalonych przez ochroniarza przychodni papierosach dane nam było wejść na seans.

Szczegółów medycznych nie będę pisać, bo było późno i wszystkim się chciało spać. Jedynie Julcia miała oczy wielkości ping-pongów i bardzo grzecznie wykonywała polecenia badającej jej pani doktor.

Dzięki braku organizacji i totalnemu nie liczeniu się z czasem ludzkim oraz kompletnym brakiem umiejętności w posługiwaniu się urządzeniem, które większość z nas dostaje na swoją pierwszą komunię (mowa o zegarku), nareszcie poznaliśmy jak to jest kiedy dziecko chodzi później spać. Nasze dziecko po raz pierwszy było nam wdzięczne za to, że mogło być na spacerze po bajce i oglądać w oddali gwiazdy na niebie.

Zmęczeni, zmachani i ze zgniłymi od pustki żołądkami wróciliśmy do domu w zadowoleniu, że Julciątko rozwija się bez zastrzeżeń, ma zielone światło na taniec z igłami czyli szczepienia i póki co to tylko kontrole.

Natomiast o skandalu dotyczącym czekania w poczekalni jeszcze usłyszycie.

24 sierpnia 2008

FotoStory - Może kiedyś.

---- ==== #### 1 #### ==== ----


Kurczę jeśli zaraz nie zapali się zielone, to nie zdążę i spóźnię się na umówiony lunch. Już trzecią minutę pali się czerwone światło i nic... Z nerwów pogiełam moją zieloną kierownicę...


---- ==== #### 2 #### ==== ----


Jest zielone. Już jadę... 60... 80... i nagłe hamowanie... ale mi wyjechał, baran jeden! No tego się nie spodziewałam. Ech, Ci faceci - jeżdżą jak baby...


---- ==== #### 3 #### ==== ----


Zdążyłam. Kolacja skończona. Połowa tortu słonecznikowego zjedzona. Nie mam siły już więcej jeść. Kufel pusty, widzę tylko smoczki i dwóch pilotów... Ledwo siedzę, własny ojciec musi mnie pilnować, żebym się nie zsunęła z krzesła...


==== #### 4 #### ==== ----


A wieczorem? NA BALETY! Zdjęcie przedstawia wprawdzie poranną próbę, ale kreacja jest wieczorowa!
Już umiem Quick-stepa, Foxtrota i Walc Wiedeński :-P

21 sierpnia 2008

Kilka faktów

Z życia Niemowlaka:

Środa. Ruchliwy dzień. Rano najpierw solidna kupa. Potem spacer. Mama chciała mnie uśpić. Po powrocie mocarna kupa.

Południe - Mama i Tata biorą mnie do Urzędu Wojewódzkiego w celu wyrobienia MI paszportu. Najpierw w podziemiach ogromnego gmaszyska jestem gwiazdą sesji zdjęciowej w celu uzyskania fotografii o wymiarach 5 cm x 4 cm "...aby ukazywały głowę w pozycji lewego półprofilu i z widocznym lewym uchem (zgodnie z rozporządzeniem z dnia 12 lipca 2002r. w sprawie wzorów oraz trybu wydawania paszportów, dokumentów wymaganych do ich otrzymania)...". W trakcie sesji okazuje się również, że na zdjęciu nie może być moich plujek - czyli wydzieliny okołobuziowej. W końcu udaje się. Wychodzimy z podziemi. Na sali gdzie się składa wszystkie dokumenty występuje prawie niezauważalna kolejka (1 matka i 4 dzieci, tajemniczy pan z brodą oraz młode małżeństwo). Nadchodzi nasza kolej. Papiery są ok. Musimy czekać 7 dni na wyrobienie dokumentu, który pozwoli mi zboczyć ze szlaku będąc np. na Czantorii.

Godzina 15:00. Za oknem deszcz. Tata nerwowo pakuje moją torbę, ubiera mi na głowę czapkę w której śmiesznie wyglądam i lecimy wprost na USG główki. Rzecz jasna mojej.
Jesteśmy na miejscu o 15:30. 30 minut przed wyznaczonym czasem badania. Pragnę nadmienić, że dzidziusie takie jak ja, kiedy mają stać w kolejce dłużej niż 10 minut zaczynają wychodzić z siebie i stają obok, paraliżując spokój i ruch w przychodni, poczekalni, rejestracji i innych tego typu miejscach opieki zdrowotnej dla nie w pełni letnich.

15:40 Wchodzimy do poczekalni. Kolejka umiarkowana. Dwie mamusie, młode małżeństwo, jakiś starszy synek. Po chwili pielęgniarka wypytuje tatę o moje nazwisko. Tatuś odpowiada. Zgodnie z prawdą.

15:45 Jest! Udaje się, wchodzimy przed czasem. Spokój ścian szpitala uratowany. Nie dostaję wścieka z racji oczekiwania.

15:55 Lekko wkurzona i poddenerwowana opuszczam bramy pokoju badań. Tata mnie pociesza, jednocześnie karcąc mnie delikatnie, że USG to nie zmiana venflona i niepotrzebne te wszystkie fochy. Ma rację. Uspokajam się w mgnieniu oka.

19:15 Wieczór. Przygotowuję swoje ciało do zaśnięcia. Mało wzdycham. Zasypiam.

21:30 Lekkie przebudzenie. Dojedzenie kolacji. W końcu w butelce coś zostało, a nie może się przecież zmarnować.

Czwartek 2:00 W NOCY! Jak co noc, przerwa śniadaniowa. Po zakończonej konsumpcji brykam. Nie kwapię się do spania. W głowie mi tylko śmiechy i chichy. Obracam się z boku na bok, tłamszę, robię rwetes. Poirytowani rodzice bezsilnie patrząc na moje dokonania wygospodarowywują dla mnie część swojej powierzchni spalniczej. Wtulona w mamę i mając za plecami chrapanie Ojca zasypiam.

3:00 Dobranoc.

PS. Z moją główką po badaniu wszystko OK.

18 sierpnia 2008

Jubileuszyk



Dzisiaj mamy drobny jubileusz. Właściwie bardzo drobny, bo dotyczy zaledwie kilku milimetrów.

Dokładnie rok temu, tj. 18.08.2007 Ania zauważyła dwa paski na teście zamiast jak wcześniej jednego. Dziś nasze dwa paski mają dwie rączki, dwie nóżki i budzą się w nocy głośno płacząc... Test został więc zdany.

A kuku!



Patrzcie ile już na długość zajmuję miejsca w normalnym łóżku! Na zdjęciu widać, że niewiele pokrywam łóżka, ale to tylko dlatego bo podwinęłam nogi głuptasy! Jak mnie tata uchwyci z wyprostowanymi nogawkami, to wam dech w piersiach zaprze.

Na tym zdjęciu jeszcze widać plamkę, którą oczywiście wygenerowałam JA. Siuśkami. Mama nie zdążyła zabezpieczyć pampersem mojej "hydroforni" i... TADAAAM! Oto materacowa mini-powódź.

Ponieważ zdjęcie powyżej jest nie za ostre. Tata załadował na serwer jeszcze jedno, na którym wyraźniejsze są moje SKARPETY.

14 sierpnia 2008

Kilka słów o kocie - Kici.



Nasza kochana kotka nie ma z nami łatwo.
A to moja wielka d... przy siadaniu czasem usiądzie na kawałek kota, a to ktoś się o nią potknie, a na dodatek Julka już się szykuje, bo ostatnio próbując troszkę oswoić zwierzę z dzieckiem nasza córka sprzedała kopniaka prosto między oczy Kici.
Raz na noc przypadkiem zostawiliśmy Kicię na balkonie, i nie dziwimy się dlaczego potem była agresywna.

Jednak to wszystko nic, w stosunku do tego co się stało ostatnio.

Ania wysunęła kanapę, tak aby Julka mogła się pobawić na większej powierzchni. Pod kanapą tworzy się wtedy wąski ok. 20-sto centymetrowy tunel, z którego chętnie korzysta Kicia. Przesiaduje tam, przechodzi, przebiega, przelatuje i takie tam.

Po skończonej zabawie, Ania zaniosła Julkę do łóżeczka w celach sypialnych, i po wstępnym uśpieniu zasunęła kanapę jakby nigdy nic. Po moim powrocie zauważyłem, że kanapa dziwnie piszczy i skierowawszy wzrok w jej stronę moim oczom ukazała się:
jedna łapka,
jedna nóżka
i kawałek ruszającego się kota spod kanapy.

Zamiast uwolnić gada, zawołałem szybko Anię, żeby zobaczyła ten widok. Specyficzny widok. Rzekłbym śmieszny.

Oblał nas jednak zimny pot.

Po wstępnych oględzinach i słysząc oznaki życia ofiary popędziliśmy jej z odsieczą. I tak po wysunięciu wyskoczyło biedne stworzenie, jednak humor i zdrowie jej dopisywało.

Uff, skończyło się na nerwach i śmiechu. Ale mogło być groźnie.

Następnym razem, to możesz być TY!!!

Ściskamy Wszytskich Mocno!
KotoŚciskacze.

Kulisy postów.



Tak właśnie tworzony jest blog - dziś wersja od kuchni. Najpierw tatuś pisze, potem Julka ewentualnie zatwierdza tekst i końcowy efekt widać na stronie.

12 sierpnia 2008

Wycieczkopiknik

Wszystko zaczęło się już w domu, kiedy trzeba było napełnić bidony.
Bidon - jak się później okazało może też być rzeczą fascynującą. I tak Nasz Julaszek od razu zauważył, że bidonami można się świetnie bawić, A to połaskotać zakrętki, a to troszkę poprzesuwać butle. Niby nic, a jednak Nasze Dziecię tak pochłonęła zabawa, że aż zasnęła na stole...



Celem naszej dzisiejszej wycieczki był piknik. Julaszkowa Mamusia przygotowała pyszne pyszności - taki ekwiwalent obiadu.
Zanim jednak zasiedliśmy do "stołu", trzeba było dojechać na ów piknik...
...co chwila robiąc przerwę na małe zdjęciowe conieco, bo przecież Blogoczytacze też muszą coś pooglądać...



Po zjedzeniu pyszninek i wypiciu pysznideł z bardziej zadowolonymi minami postanowiliśmy zatrzymać się nieco na dłużej w piknikowej okolicy.



Dziewczyny zamiast leżakować po jedzeniu, zaczęły bawić się w podchody.



A Tatuś postanowił nauczyć dziecko jeździć na dwóch kółkach.
Nauka jednak wkrótce została zaniechana z okazji braku odpowiedniego rozmiaru kasku, oraz zbyt krótkiego wspornika kierownicy, który uniemożliwiał chwycenie kierownicy przez pulchne rączki Małej Pedałowaczki.
Innych przeciwwskazań nie stwierdzono.

10 sierpnia 2008

Zasypianie

Ostatnio w godzinach popołudniowych bądź wieczornych mam problemy z zasypianiem.

O ile wcześniej byłam poduszkowym aniołkiem - zasypiaczem, tak od czasu kataru miewam pewne humory w trakcie czynności związanych z ululaniem mnie do snu...

A więc krzyczę wniebogłosy, kopię w nieboskłony i walę pięściami prosto w nos na przemian Ambrożemu (ten zielony) i Kleofasowi (długowłosy, pomarańczowy).

Nie pomagają: noszenie, głaskanie, śpiewanie, robienie głupich min, wciskanie smoczka, podawanie butelki i czytanie Franklina. Generalnie dopiero sama decyduję kiedy pójdę sobie spać.

Natomiast kiedy w końcu zasnę jestem kochaniutkim, słodziutkim dzidziusiem, z którym nie ma żadnych problemów.

Na zdjęciu poniżej:

Kleofas ocknąwszy się po fandze w nos towarzyszy mi w snach.
Ambroży po poważnym knock-out'cie nadal buja w przestworzach i widzi gwiazdki wokół swojej głowy, pod nosem mamrocząc: "...zielono mi..." .

09 sierpnia 2008

Szara Julka.

Witam!
Moi rodzice piszą w blogu o mnie różne rzeczy, ale obecnie jak w Sejmie i Senacie, tak i u mnie trwa sezon ogórkowy i delikatnie mówiąc nie ma o czym pisać, więc królują tematy zastępcze.

Nie mam na chwilę obecną wybitnych osiągnięć, w ostatnim czasie nie nauczyłam się niczego nowego o czym można by pisać.
Szare życie codzienne dopadło i mnie. Uwielbiam stały rytm dnia, i w trakcie tegóż dnia np. mam codzienną prasówkę. Narazie jak Starożytni Egipcjanie opieram swą wiedzę wyłącznie na piśmie obrazkowym.



Zaczyna mnie natomiast wkurzać leżenie na plecach. Bo ile można do JASNEJ CIASNEJ oglądać w życiu sufitów! Hmm, i skoro nie potrafię się jeszcze sama dobrze obrócić z pleców na brzuch, to każde podanie o przełożenie mnie z pleców na inną pozycję składam ustnie poprzez wrzask. Czasem jest to DELIKATNY płacz, a czasem JESZCZE DELIKATNIEJSZE wrzaski - piski, które - jak podejrzewam - słyszą również nasi sąsiedzi.

To Na Tyle. Idę dalej czytać.
Pozdrawiam.
ToJaJulka

08 sierpnia 2008

No i przegapiłem...

Miałem dzisiaj dodać posta o godzinie 8:08...
a tak będę musiał czekać do 9 września przyszłego roku...

2008.08.08

06 sierpnia 2008

Zasłyszane ostatnio



Marcin: Te młoda! Wypluj smoka, wywal język tak jak ja, poczujesz bluesa - sama patrz!
Julka (w myślach): Ta, wypluję i matka mnie ochrzani. Popatrzę lepiej w sufit udając, że go nie słyszę...
Ania (w myślach): Ucz, ją ucz...

Rozmowy Na Szczycie



Tak wygląda oswajanie Kici z Julką.

Julka czuje się zupełnie bezstresowo przy kocie, natomiast w drugą stronę czuć pewne obawy. Dodatkowo każdy gwałtowny ruch rączek dziecka powoduje panikę u zwierzaka.
W sumie to dobrze, że Kicia oswaja się z faktem, iż te pulchne rączki za niedługo będą trzymać kępki sierści świeżo wyrwanej (np. z ogona) i dotrą w najmniejszy zakamarek naszej oazy, w którym obecnie futrzak czuje się bezpiecznie.

Poniżej zupełnie z innej beczki:



Tankowanie dziecka na trasie.

Parapet.


Jedni trzymają na parapecie kwiatki, inni zaś trzymają posągi futrzanych kotów...

04 sierpnia 2008

Wróciliśmy ze spaceru.

Właśnie wróciliśmy z tatą ze spaceru. Lubię chodzić na spacery z tatą, bo zawsze są jakieś jaja-niespodzianki. I nie mówie tu bynajmniej o słodyczach z zabawką w środku (na to też przyjdzie w moim życiu czas...) ale o różnych atrakcjach, które nas spotykają co jakiś czas na spacerze:

A to tata wybierze trasę w stylu Rajd Paryż Dakar, gdzie podskakuję wtedy w wózku niczym kulki z numerkami w maszynie losującej podczas losowania dużego lotka,

albo tak jak dziś przy wietrze równie dużym co gwałtownym, kiedy na chodnik przed naszym wózkiem zaczęły spadać konary drzew. Przyśpieszywszy kroku pognaliśmy iście w rajdowym tempie do celu naszej wycieczki.
Po drodze do celu okazało się, że musimy przejść przez ulicę pełną rosnących dębów i kasztanów. Gdy byliśmy w połowie alei dębowo-kasztanowej mocniej zawiało i zbombardowało nas kilku kasztanków słabełuszy, którzy nie potrafili się utrzymać na drzewie.

Tata odrazu pokazał dużego kasztana i małego kasztanka, ale nie wiedząc czemu nie dał mi się nimi pobawić, a o włożeniu ich do buzi celem polizania mogłam totalnie zapomnieć.
Po przejściu kilku kroków, stało się najgorsze. Nastąpił atak żołędzi w kapelusikach i bez. Widziałam żołędzia. I dużego i małego. O ile z dużym nie było problemów, to co do małego tata do tej pory nie wie jak się nazywa mały żołądź... - żołądek??

Sterylizacja a zabawki



Miałam fajną grzechotkę. Czas przeszły, bo już nie jest fajna. A zaczęło się od tego, że rodzice zabrali mi ją na rehabilitację do szpitala.
No i oczywiście upuściłam ją na podłogę, bo to normalne w moim wieku!
Rodzice mi ją skonfiskowali, że niby bakterie. No nic.
W domu chcąc ją przywrócić do stanu umożliwiającego jej memlanie tatuś postanowił wsadzić MOJĄ GRZECHOTKĘ do sterylizatora razem z butelkami i smoczkami.
Efekty były tego takie:
- Z dwóch żółtych kuleczek zrobiły się dwa żółte jajuszka.
- Żyrafa nie obraca się już wewnątrz grzechotki i koraliki wokół żyrafy też gdzieś tajemniczo poznikały...
- Razem z bakterniami czar prysł mojej zabaweczki.
Horror.

01 sierpnia 2008

Rotacja


Rotacja to rewalacja! - stwierdziła nasza córka i po raz pierwszy w życiu obróciła się dzisiaj z boku na brzuch samodzielnie. Wystarczyło dużo ćwiczyć, troszkę pokombinować z obróceniem twarzy w poduszkę i udało się.