26 sierpnia 2008

Neurolog. Epizod 2

Rodzice mnie wczoraj zabarli ponoć na umówioną wizytę u neurologa. Piszę ponoć, bo byłam umówiona na 17:30 i jak weszliśmy z tatą do poczekalni o 17:10 naszym oczom ukazał się dość pokaźnej wielkości tłumek, którego hałas może przebić jedynie odkurzacz oraz suszarka do włosów.
Tata z początku myślał, że to są conajmniej dwie niezależne kolejki do conajmniej dwóch lub więcej gabinetów. Jednak im rysowane przez mopa sprzątaczki kręgi zaczynały się coraz bardziej zacieśniać, i rodzice wraz z dziećmi bardziej kumulować i kotłować wokół "naszego" gabinetu, tym coraz bardziej zaczynaliśmy z tatą sobie uświadamiać, że wszyscy są na tym korytarzu w tej samej sprawie co ja.

Pierwsza godzina kolejkowania minęła mi nieźle. Pomimo iż skrzypiąco-walące drzwi przy rejestracji w przychodni ewidentnie przeszkodziły mi w śnie, to jednak humor mi dopisywał, nie chciało mi się brykać. Leżałam spokojnie, a tatuś szusował wózkiem pomiędzy dzidziusiami umieszczonymi w innych wózkach i fotelikach. Mało nie rozjechał raz starszej ode mnie dziewczynki. No ale to by była jej wina, bo my byliśmy z prawej strony. A innych znaków na tym skrzyżowaniu klatki schodowej z poczekalnią nie było. A więc reasumując leżałam i byłam wyluzowana.

Druga godzina przyniosła mi do głowy myśli, że skoro już tu tyle czekamy, to po co mam cały czas w wózku siedzieć grzecznie jak można troszkę pobrykać. Wkońcu dzidziusiom wolno, prawda?
No i powędrowałam na kolana tatusia, potem na ręce. Rozdawałam uśmiechy na prawo i lewo niejednokrotnie obcym osobom, które po dwóch godzinach spędzonych razem nie wydawały się takie obce.

Połowa drugiej godziny przyniosła mi największe szczęście jakie wymyślono na ziemi dla dziecka, czyli mamusię. Moja mama myślała, że nie zdąży na moje badanie, jednak jak się później okazało mogła jeszcze w tzw. międzyczasie okrążyć trzy razy ziemię, zapolować na hipopotama i zrobić dla mnie dwa swetry na drutach i nadal by się nie spóźniła.

Trzecia godzina pozwoliła nam uświadomić sobie coś, na co nigdy wcześniej nie wpadlibyśmy w życiu. Otóż lekarze wykonując swą "misję" wykonują również w pewnym sensie zawód nauczyciela. Nie było do tej pory nikogo kto by nam pokazał, że można być tak cierpliwym. Ania przeszła samą siebię, Julka przeszła korytarz na moich rękach dwa tryliony razy a ja przeszedłem na "ty" z panią która siedziała obok nas.

Któraś tam następna godzina upłynęła na liczeniu ile każdy pacjent zajmuje czasu oraz na zastanawianiu się czy wejdziemy przed północą czy nie. A jeżeli po północy, to czy nas wpuszczą skoro byliśmy umówieni na dwudziestego piątego.

Po trzech zachodach i wschodach księżyca, po stu siedemdziesięciu ośmiu wypalonych przez ochroniarza przychodni papierosach dane nam było wejść na seans.

Szczegółów medycznych nie będę pisać, bo było późno i wszystkim się chciało spać. Jedynie Julcia miała oczy wielkości ping-pongów i bardzo grzecznie wykonywała polecenia badającej jej pani doktor.

Dzięki braku organizacji i totalnemu nie liczeniu się z czasem ludzkim oraz kompletnym brakiem umiejętności w posługiwaniu się urządzeniem, które większość z nas dostaje na swoją pierwszą komunię (mowa o zegarku), nareszcie poznaliśmy jak to jest kiedy dziecko chodzi później spać. Nasze dziecko po raz pierwszy było nam wdzięczne za to, że mogło być na spacerze po bajce i oglądać w oddali gwiazdy na niebie.

Zmęczeni, zmachani i ze zgniłymi od pustki żołądkami wróciliśmy do domu w zadowoleniu, że Julciątko rozwija się bez zastrzeżeń, ma zielone światło na taniec z igłami czyli szczepienia i póki co to tylko kontrole.

Natomiast o skandalu dotyczącym czekania w poczekalni jeszcze usłyszycie.

3 komentarze:

magura pisze...

Jej, ależ się ten tato rozkręca w pisaniu. Za niedługo trzeba będzie wygospodarować część dnia na odczytywanie! ;-)
A do Ciebie Julciu, kuzyn Marcinek zaprasza cię co tydzień na takie "tour de tortur a'la docteur" - ma wprawę ale może lepiej żebyś nie nabierała takich doświadczeń.

Kalasanty pisze...

Spoko Marcin!
Nic sie nie martw!
Jeszcze se odbijemy za te wszystkie kolejki w doktorowniach. Znajdziemy czas na wspólne zabawy. A niepiszącym ojcem się nie martw. Niebawem razem bedziemy psocić i płatać figle, że tata będzie miał o czym pisać aż mu klawisze powyskakują z lenowiusza.

Kuzyneczka - Miglanc

Kalasanty pisze...

Bo wiesz Marcin ja już coś mam na oku, i bedziesz musiał Ty mi pomoc, bo cos czuje ze rodzice w tym temacie nie beda sie kwapic do wspolpracy.
Otoz wydaje mi się ze mój kotek - Kicia ma odczepiany ogonek niczym z klocków LEGO u Twojego brata Pawła. No i wiesz musimy to sprawdzic czy tak jest naprawde i czy ten ogon da sie zdemontowac. Dlatego ja bede trzymac kota a Ty zajmiesz sie ogonem.
To kiedy wpadacie? Namow rodzicow.
J.