25 lutego 2009

Lustereczko Powiedz Przecier



Jak widzicie, od jakiegoś czasu nie jeżdżę już tyłem do kierunku jazdy jak jakiś nowonarodzony bobasek.

Teraz jestem gościówa!

Widzę co się dzieje przed autem, i czy jakiś palant nie zajeżdża nam drogi.

Ciekawe, bo jak jeździłam tyłem do kierunku jazdy, siedziałam z przodu, a teraz jak już siedzę przodem, to wywalili mnie do tyłu. I nie dość, że z tyłu, to jeszcze mnie non stop podglądają na magicznym dodatkowym lustereczku. Co to jakiś "bigbrader", czy jak?

21 lutego 2009

Ząb Spacyjka Ząb



Widzicie te dwie górne moje perełki w gębusi? To dwa moje skarby, które pomagają mi w walce np. z jabłkiem. Również lubię nimi "raczyć" mojego tatę w nos, gdy przyśnie mu się przy mnie.

Powoli także uczę się "szczyrkać" zębami. Ci co muszą tego słuchać obrastają nagle w gęsią skórkę. A co tam.

20 lutego 2009

O choroba!

Coś mnie bierze, tylko jeszcze nie wiem co.

"Troszkę mnie strzyka w kościach, troszkę w gardle drapie, i do tego ciśnienie i cholesterol" - tak powiedziałaby niejedna babcia siedząca na ławce w parku, licytując się na schorzenia z drugą babcią.

A ja ponieważ narze-kaczką nie jestem, to tylko sucho informuję, że kaszel mam suchy, czasem mokry, troszku smarkam, jednym słowem coś wstrętnego się do mnie dobiera, tylko nie wiadomo jeszcze co.

Himalaistka



Po tym jak nauczyłam się docierać metodą 4x4 (na czworakach), teraz przyszedł czas na wspinaczki. Mam kilka ośmiotysięczników, które wypadałoby zdobyć. Ów ośmiotysięcznikami dla mnie min. są:
  • kanapa, zwłaszcza uzbrojona w kota (zdjęcie powyżej)
  • szafka na telewizor
  • górna część drzwiczek do lodówki/zamrażarki
Robię co tylko mogę, żeby wyprościć swoje kolana i wetknąć nań swoją flagę, jednak póki co przy jednej wyprostowanej nodze, za diabła nie potrafię podnieść się i wyprostować drugiej nogi. Póki co nie mam siły, ale na szczęście dzidziusie takie jak ja siły dostają więcej z każdym dniem, więc jestem dobrej myśli.

16 lutego 2009

Z wizytą u Mikołajka

Moje pierwsze w życiu Walentynki miałam spędzić ze swoją sympatią z lat dzieciństwa (czytaj, ze współlokatorem z szpitalnych czasów, z początkowych miesięcy mojego życia).


Poniżej, króki fotoreportaż:






Kurcze, olał mnie. To chyba wina moich czerwonych leginsów. Tata nam chciał zrobić wspólne zdjęcie, ale Miko dał dyla...



======







Tu już działamy wspólnie. Mikołajek tłumaczy mi o co w tych wszystkich wajchach i gałkach chodzi. Ponoć niezły bajer. Jak się w tym pokapuję, to napewno wam opowiem o co biega.



======





A tu już rządzimy w kojcu. Super sprawa ten kojec, bo można w nim brykać do woli nie trzeba uważać na urazy głowy, nóg, łokci czy paznokci. Normalnie taka klatka bezpieczeństwa. Na szczęście ja siedziałam, za to Mikołaj brykał...


======



Widzicie te zadowolone oczy Mikusia. To dlatego, że go drapię po plecach...


======


Dodam jeszcze, że Mikołaj już chodzi za rączkę, biega wokół kojca, raczkuje z prędkością pociągu TGV, wspina się i stoi swobodnie. Dodatkowo potrafi wejść na różne przedmioty, o czym przekonałam się osobiście służąc Mu za schodki w kojcu :-)



15 lutego 2009

Jestem Kobietą!

Jakby ktoś miał wątpliwości - pierwsza sesja ze spineczką, którą po pierwsze dałam sobie założyć, a po drugie nie ściągnęłam jej przez następne kilka godzin.





12 lutego 2009

Maszkietnik



Ponieważ już nie jestem Jednopoduszkowcem, (obecnie kończę kurs na Wielodywanowca) w moim zasięgu zaczynam odkrywać coraz to nowsze kręgi.

Zwiedziłam już kable: od głośników, ten od telefonu pod szafką, oraz te pod stołem. W zasadzie te pod stołem kabelki są najfajniejsze, bo ciągle do nich chcę wędrować, nawet jak jestem na drugim końcu "miasta". I w dodatku starzy mają zgryz żeby mnie spod stołu wyciągnąć jednocześnie uważając aby nie obić mi głowy.

Jednak kabelki to pryszcz przy tym wszystkim, co ostatnio odkryłam.

W jednej z szaf w dużym pokoju, starzy mają cały zbiór maszkietów.
Już raz jakiś czas temu wydobyłam nie pamiętam skąd cukierek i wprawdzie przez sreberko, ale wyssałam go troszkę zanim rodzice się kapnęli i nawet mi smakował!
Ale tym razem nie znalazłam moich "ulubionych" cukierków, były inne ciekawe rzeczy, fakt. pogrzebałam tam ostro, jednak wszystko szczelnie zapakowane. A szkoda...

10 lutego 2009

HALT!



Zdjęć mało dodajemy, bo Szefowa kategorycznie zabrania sobie robić zdjęcia. Trzeba ryzykować życiem. Tu akurat dziadkowi się udało w ostatniej chwili uciec ze sprzętem, jednocześnie uchwyciwszy w kadrze Naszą Dziąsłusię...

09 lutego 2009

Umobilniam się - skutki uboczne.

Jest super! Wreszcie mogę brykać do woli. Jak mama na chwilę wychodzi do kuchni, to ja dawaj! i lecę albo do przedpokoju, albo do kota wytargać go za wąsy (autentycznie!), albo walę prosto pod stół pobaraszkować pomiędzy nogami krzeseł. W każdym razie, tam gdzie mnie mamusia, albo tatuś odstawią, za chwile już mnie tam nie znajdą. Skończyło się statyczne życie.

Mamę dzisiaj wprowadziłam w stan irytacji kiedy wędrując kolejne okrążenie pod stołem wyciągnęłam kabelek z komputera. (na szczęście, tylko ten zielony - od głośników).

Potem mamusia odłożyła mnie w inne miejsce - a ja niesforny nicpoń wróciłam do raju kabelkowego (pod stół) i... wyłączyłam całą listwę zasilającą, na której włączony był komputer stacjonarny. Się Mamusia wkurzyła troszkę, ale komputer dał się ponownie załączyć i hula aż do teraz, więc obeszło się bez tragedii.

Kot już wie, że żarty się ze mną skończyły, więc daje się pogłaskać, jedynie bardzo się dziwię dlaczego siedzi większość czasu na oparciu kanapy, gdzie moje rączki jeszcze nie sięgają. Dziwne!

Własnoręczno-nożnie nie byłam jeszcze w kuchni i w sypialni. W sypialni drzwi są zamknięte, bo stamtąd wieje i by mi "ciągnęło" jak rezyduję na dywanie, a w kuchni to mnie mama bierze jak robi np. obiad. Ból jest taki, że jak mnie bierze, to zawsze na krzesełku, z którego za Chiny nie da się zejść w dół. Jutro muszę odwrócić ich uwagę aby i tam zawędrować...

08 lutego 2009

Umobilniam się.

Cóż, życie toczy się dalej, więc wczoraj wieczorem postanowiłam przemieścić się w bardziej konkretny sposób.

Ale po kolei:

Do tej pory uchodziłam za leniwca w tej dziedzinie. Nie kwapiłam się do czołgania, ani do raczkowania. Można było dawać zabawki na drugim końcu pokoju i miałam to w nosie. Nawet telefony komórkowe ani piloty nie były w stanie zrobić na mnie na tyle wrażenia, żeby zmusić mnie do przepełznięcia z punktu A do punktu B. Totalny olewus byłam i tyle.

Jednak wczoraj wieczorem, na progu łazienki wpadłam na pomysł, że przy jednym wpół zgiętym kolanie można powłóczyć drugim, i potem na odwrót i okazało się, że w ten prymitywny dość sposób można zwiedzić kawałek świata.

Dzisiaj szło mi lepiej, ale u dziadków były panele, a to w połączeniu z moimi rajtkami nie sprzyja przyczepności małym kiełbaskowatym nóżkom. Dopiero wieczorem, po powrocie do domu dałam czadu w pogodni za kablem od tatowego laptopa. Ani razu tacie nie udało się zbiec ze sznurem, za każdym razem okazywałam się szybsza...

Rodzice nie mogą się już doczekać moich wyścigów z kotem...

07 lutego 2009

No prawie już...

...umiem cokolwiek powtórzyć za kimś. Prawie, bo często jest to przez przypadek, często mi się zapomina, ale rodzice mi ryją do głowy cały czas, więc niebawem mam nadzieje, że już bez zająknięcia powiem wszystkim jak robi piesek.

I nie liczcie że zaszczekam - to nie jest cyrk! Jak mnie ktoś zapyta jak robi piesek odpowiadam Uu! Uu! podnosząc głos. Jestem w tym debeściara, ale tylko jak jestem sama z rodzicami. Przy szerszym audytorium odwalam chałę i albo mruknę, albo wcale nie pokazuję na co mnie stać. No ale bądźmy szczerzy, kto w dzisiejszych czasach uważa, że nauka jest na pokaz?

Póki, co ewentualne postępy moich dokonań dostępne jedynie na prywatnych audiencjach.

03 lutego 2009

Okulista

Byliśmy. Wczoraj. Prywatnie. Nawet nie najgorzej, wziął tylko sześć dyszek. Poszliśmy w tempie przyspieszonym, bo Julciątkowi troszku się zdarzało zeznąć mając blisko oczu jakiś przedmiot - zwłaszcza z rana. Ale jest ok. Diagnostyka wykazała, że nie ma zezika i do kontroli ma się stawić po ukończeniu 1,5 roku.