31 października 2008

Ahoj!


Lepiej w pionie niż w poziomie. Więcej widać i słychać. Koniec z ciągłym leżeniem na plerach.

29 października 2008

BoboFrut

Dziś tata zasadził mi bobofruta. Prosto w twarz.

Ale od początku.

Zaczęło się niewinnie od śliniaka na szyi. Jak tata przyszedł do mnie z łyżeczką, to czułam że coś się święci. Pewnie znowu kaszka, czy cuś. Będą kazali mi jeść a mnie to w ogóle nie rajcuje. Znowu popluję całą okolice. Ale może dopluję dziś do Kici?
To jedyna ciekawa rzecz w jedzeniu kaszki...
W trakcie moich rozważań nie zauważyłam jak obok łyżeczki naprzeciw mnie znalazła się pusta filiżanka a nieopodal filiżanki wyrósł niczym grzyb na ścianie miejskiej ubikacji BOBOFRUT.

Uwielbiam bobofruta, więc pomyślałam sobie, że nie będzie tak źle jak na początku przypuszczałam.

Tata wziął do ręki łyżkę i się zaczęło... bryzgaliśmy po śliniaku, po foteliku (dobrze, że w większości jest pomarańczowy), po mietku (to nasza kanapa, niestety zielona) i prawie zahaczyliśmy o dywan.

Już tata mi obiecał, że jak będziemy na dworze to pozwoli mi ufifrać jeszcze większy kawał ziemi. I takie podejście do sprawy mi się podoba. Wolność rządzi!

Zjadłam zaplanowaną ilość przez tatę, oczywiście pewien procent pożywienia wylądował na moim otoczeniu, no ale nie oszukujmy się - nikt w moim wieku nie je bezstratnie. Takie czasy.

Kanapę dywan i fotelik udało się ocalić. Nie nadają się jeszcze do pralki. Gorzej z moimi ciuchami, śliniakiem i szyją. Są bobofrutowe. Ale ze śliniakiem już gadałam, i powiedziałam mu, że to jest jego praca i musi się liczyć z tym że wygląda jak obsikana serwetka i tego się nie zmieni. A ubranka to podobno się wypiorą. Za siódmym razem wprawdzie, ale upiorą. No ale to nie moja wina, że producent bobofrutów nie robi bezbarwnej żywności. Albo przynajmniej nie dodaje tony odplamiacza na każdą butelkę.

Najważniejsze jest to, że coś mi w końcu smakuje po cycusiowym mleku, które było najlepsze. Piszę było, bo mam go coraz mniej. Mama już nie ma siły produkować...

Poniżej typowy smakosz bobofruta z okolic Działdowa ze słynną łyżką która przyspiesza odpływ zbędnego pokarmu kierując ów pokarm na okolice szyjno-plecowe omijając uszy. Względnie czyste okolice gębusi spowodowane są przygotowaniem smakosza do sesji foto poprzez wcześniejsze ośmiokrotne wytarcie twarzy pieluchą typu tetra oraz potrójnym wyciśnięciem śliniaka rozprowadzając jednocześnie nadmiar pokarmu równomiernie na klatce piersiowej, pod pachami i w okolice pępkowo-pampersowe.

27 października 2008

^^^

Po okresie stabilności i zadowolenia mam teraz okres marudzenia. Fakt, że dzidziusie takie jak ja uwielbiają stały rytm życia, no ale żeby taki rytm prowadzić to rodzic musiałby pracować w budżetówce, a najlepiej to w ogóle po urlopie macierzyńskim przejść na płatny wychowawczy którego nie ma, a po wychowawczym na emeryturę. I wtedy można się bujać z dzieckiem.

Życie jednak lezie własną drogą i rodzice od czasu do czasu zostawiają mnie a to u jednej babci, a to u drugich dziadków. Tak też było i w ubiegłym tygodniu, więc się rozregulowałam.

Marudzę średnio od 3.00 do 4.30 w nocy i potem idę spać, żeby o 6-stej nad ranem również pomarudzić i pobrzęczeć. By rodzicom nie było za łatwo, nie zasypiam prędko i tak ot. Muszą się nieźle napocić zanim zamknę swe oczy na dłużej...

Zębiska też mi idą, ale żaden nie raczy wyjżeć na świat, dłubię, majstruję i próbuję wszystkiego ale wyjść ochoty nie ma ani jeden. Skandal.

Jak mnie położą do zabawy na plecach to jestem grzeczna, ale powiedzmy sobie szczerze, na plecach to leżą kilkumiesięczne bobki.
Ja po okresie krótszym niż 10 sekund obracam się na brzuch, bo oglądanie sufitów jest daremne. I wtedy pojawia się problem, bo na brzuchu to też jest nie wygodnie, fakt że więcej widać, ale co z tego skoro przez dłuższy czas trzeba głowę uniesioną trzymać...

I powstaje mała sytuacja patowo-kocowa. Nie chcę być na brzuchu, ale przewrócić się spowrotem na plecy nie potrafię. I potrzebna jest interwencja osób trzecich... dobrze że to tych czynności człowiek dostaje ludzi z urzędu - rodziców!

25 października 2008

19 października 2008

Miszmasz

Mam pół roku. Skończone. Kupe czasu minęło, szybko to przeleciało. Przedemną jeszcze dużo takich "półroków", chodź nie tak intensywnych jak te pierwsze pół.

Z moich ostatnich wybitnych osiągnięć należy przytoczyć turlanie się z pleców na brzuch w różnych warunkach, przy różnym podłożu.

Moje spanie nocne to katastrofa. Dzisiaj nie dość, że od wieczora się budziłąm co godzinę, to jeszcze od 3:36 w nocy nie spałam do rana wydzierając się wniebogłosy, płakałam, dziergałam ustami dziąsła i dodatkowo miałam kupę. Nie pomogło nic. Głaskanie, smyranie, mlekopicie, przenoszenie z łoża do łóżka. Kompletnie nic.

Jeszcze jednym ciekawym elementem mojego życia, który jest godny odnotowania, jest gaworzenie. Gulgam, bulkam, memlam, grrrr, bebe, dadadada, no i na mleczko wołam A-Gii!, tzn. jak jestem głodna tylko.

Pozatym kopię, rozdaję zaciśnięte pięści na boki, tarmoszę za futro kota, ciągnę za włosy kobitki i różne temu podobne wyczyny jak na małego huliganka domowego przystało.

16 października 2008

Jest nowy rekord!

Na dzień przed przypadającą rocznicą upamiętniającą półrocznicę powstania Julci mamy nowy rekord.

Julcia wygenerowała kupę tak wielką, że nie łopatki i kręgi szyjne były utytłane jak ostatnio, a USZY, WŁOSY i temu podobne okolice!

Wyżej i dalej już się nie da. W poniedziałek składamy wniosek o wpis do księgi rekordów Guinnessa.

14 października 2008

USG Bioderek

Się wybraliśmy. Na umówioną wizytę w sprawie USG bioderek Julci.

Jak zwykle na początku nie obeszło się bez dymu w rejestracji. Te baby se myślą, że mogą wszystko, wszędzie i na wszystkim.

A wała!

My się nie dajemy i z Paniami rejestracyjnymi walczymy. Paniami? Czy to są wogóle ludzie? Zakwalifikowałbym je raczej do kategorii "potwory i spółka" ale to już inna sprawa.

Poszło o zły PESEL i brak karty czipendejlsowej ale to oczywisty standard. Na koniec Panienka z okienka rzuciła mi Julciną książeczką! Skandal. Jutro idę nazdać do NFZ'tu, napiszę do Pani Minister Zdrowia Ewy Koparki, a przed przychodnią wykręcę masę wentyli z wszystkich samochodów, gorzej jak babsztyl jeździ tramwajem do pracy :-/

Po spędzeniu przykrych chwil w rejestracji, za nami utworzył się giga korek, wziąłem wózek pod pachę (dosłownie) i zawędrowałem na I piętro po schodach do poczekalni poradni preluksacyjnej w celu ww. USG.

Na górze okazało się, że ludzi takich jak ja jest sporo, i więcej widziano jedynie na Giewoncie. Bywa i tak.

Po krótkim wywiadzie, kto jest ostatni szybko okazało się, że to jest kilka kolejek, do różnych gabinetów, więc pojawił się promyczek nadziei, iż wyjdziemy stamtąd przed północą.

W poczekalni było dużo małych bubusiów, większość mniejszych od Julki i nawet nie było specjalnego wrzasku.

Po dwóch minutach wyszedł Pan Doktor i zawołał... o dziwo NAS. Jupi! Wchodzimy!

Jedna matka próbowała wcisnąć się przed nami, ale odgoniłem ją wózkiem. Nawet chyba przejechałem jej jedną nogę kołem, ale czego się nie robi z miłości do dziecka...

Jak się okazało USG wykazało totalny brak patologii w biodrach Naszej Klementyny i mamy się więcej już tam nie pokazywać - nie ma takiej potrzeby. Chyba, że sami zechcemy z Nią przyjść np. jak zacznie chodzić.

Najwięcej czasu w całym tym wyjściu do poradni zajęło nam ubieranie Naszej Tosi. Tak na marginesie dodam, że Nasza Tosia była bardzo grzeczna dzisiaj zarówno podczas nakładania okrycia wierzchniego zwanego potocznie ubraniem, jak i podczas samego badania.

Cały czas czeka nas wizyta u kardiologa jeszcze...

Wanna i Banany

Rzecz się nie tyczy owoców, lecz uśmiechów.

Poniżej, bez komentarza. Same zdjęcia.

Pomimo pory kąpielowej, mój humor dziś był na 11 punktów w skali 10-cio punktowej.







13 października 2008

Fiu Fiu

Wszyscy potrafią gwizdać ustami, tak właśnie "fiu fiu" lecz chyba nie ma osoby, która by potrafiła zagwizdać jednocześnie śmiejąc się. Usta zamiast układać się w trąbkę, bezradnie rozjeżdżają się na boki.

Nasze Dziecko nie potrafi jeszcze fiu-fiać ale dzisiaj podczas zasypiania nastąpił problem podobnego pokroju.

Otóż Julcia zasypia z butelką przy buzi, tak sobie ciumkając i jednocześnie zamykając oczka.

I tak było tym razem, jednak z racji dłuższego czasu usypiania Panna J. postanowiła zamanifestować swój dyskomfort poprzez nie tyle płacz, co drobny lamencik, a właściwie ubolewanie pod postacią płaczu w wersji light.

Podszedłszy do Niej i wsadziwszy smoczka od butelki w okolice otworu gębowego dolnego, Nasz Dzidziuś płacząc próbował ciumkać.

To naprawdę ciężka sprawa ciumkać mając jednocześnie usta w podkówkę. Nie dość, że rozjeżdżają się na boki, to kąciki ust dążą jeszcze ku dołowi. Wyrazy twarzy w tym momencie - bezcenne.

Przepraszam za brak fotografii, ale to już by była przesada, żeby z fleszem trzaskać w dziecko w trakcie zasypiania. To takie przydomowe sepuku by było.

09 października 2008

Pół

Od dawien dawna pół zawsze miało jakieś większe znaczenie. Wystarczy przejść się przed pierwszy sklep monopolowy i można od razu przekonać się, że PÓŁ to dla klientów ów sklepu całe życie. Niejeden klient oddałby życie za pół litra.

Pół litra, jeśli już o tym pół mówimy to może wiele zdziałać. Pan Mietek od kafelek za pół litra może nam zafundować równe fugi, a Pan Zdzisiek z wodociągów za pół litra dorzuci do kaloryferów również zawory przy okazji ich montażu, za które trzeba by normalnie zapłacić pięć dych.

Połowa mieszkańców pewnego miasta tak uwielbia obecnego premiera, że za nic na świecie nie zmieniła by tej nazwy, natomiast problem nastąpi jeśli spadnie poparcie dla obecnej władzy poniżej połowy. Jednak ten problem mają jedynie mieszkańcy Pułtuska.

Półgłupek i Pułkownik to mniej więcej pokrewne słowa, bo jak powszechnie wiadomo: "...tam gdzie zaczyna się wojsko, tam kończy się rozum...".

Przykładów można mnożyć i mnożyć, jednak wielkimi krokami zbliża się PÓŁ roku funkcjonowania Julci na tym świecie. Już niespełna tydzień pozostał do półrocznicy i z każdą sekundą jest coraz bliżej.

Nasz Skarb ma to wszystko jakby gdzieś, bo ani Jej się nie chce siedzieć - woli głową zanurkować między swoje pięty, ani rolować na podłodze, ani nie zamierza jeszcze jeść z łyżeczki zupy marchewkowej. Sama przyznaje, że nie przyszła na to jeszcze pora i po skończeniu siedmiu miesięcy dopiero przeanalizuje sprawę siadania, turlania się i opróżniania łyżki w sposób cywilizowany.

Cóż.
Na wszystko przyjdzie czas. Nam pozostaje czekać.

Na zdjęciu poniżej dowód na to, że nie łatwo jest czasem trafić w usta dziecka. Zdjęcie zrobiono na początku karmienia, gdzie wszystko jeszcze było względnie czyste...

07 października 2008

Przeszła Pszczółka

Przeszłam kolejny przegląd techniczny.

Wszystko jest jak należy. Ważę już ponad siedem tysięcy gramów. Dokładnie 7070 g, co jeszcze nie czyni mnie spaślakiem. Narazie ręce mam kiełbaskowate i nóżki też, ale to dlatego że za mało się ruszam i najchętniej lubie leżeć. Czasem owszem się powywracam to tu, to tam ale to są nudne sprawy, nie warte mojej uwagi. Jak zaczne chodzić, to se na dobre uruchomie nogi.

Pan Pediatra ocenił, że moja klata też jest niczego sobie i może coś mi tam kiedyś wyrośnie. Co i kiedy, to nie wiem a pan doktor kazał mi sobie głowy tym nie zaprzątać.

Druga sprawa to moje jedzenie niemleka. Dostałam zielone światło na niecycusine pokarmy, ale cóż z tego skoro mnie to kompletnie nie interesuje. Jedyne rzeczy jakie mi się w tym wszystkim podobają to śliniak, którym moge wywijać dookoła szyi oraz moje ręce całe utytłane w marchewce.

Jak mnie rodzice za dużo nawkurzają w dzień (np. z wciskaniem zmielonej marchewy w buzię), to im w nocy oddaję swoim "głębokim" i "ciągłym" snem.
Dzisiaj w nocy pobiłam rekord budząc się 14 razy w ciągu 12 godzin co daje rekordową średnią okołopobudkową co 50 minut. Już nie mogę się doczekać kiedy będę się budzić co 30 minut. Wtedy rodzice się będą mną mogli cieszyć prawie przez całą noc. Wyobrażam sobie jak mama skacze z radości.

05 października 2008

I po pierwszym razie.

W skrócie.

Nie w sobotę, a w niedzielę Julcia została poczęstowana czymś innym niż mlekiem.

Padło na marchewę.

Eksperyment się udał.

Nie wypluła pierwszej łyżki.

Śliniak, ręce, rękawy, szyja - wszystko w karotenie!

Po udanych zlizaniach z kilku łyżek, łyżkę niczym Wielki Zderzacz Hadronów - trzeba było wyłączyć a następnie oczyścić marchewkowe pole.

Po przeczyszczeniu, słychać było cichutkie chlip! chlip!... to Kicia wcinała pozostawioną odłogiem marchewkę ze słoiczka.

Wilk syty i owca syta.

Jutro podejście nr 2.

03 października 2008

A tymczasem jutro...

A jutro, tj. w sobotę być może nastąpi przełom.

Minister Sportu i Polityki Mlecznej zamierza jutro wprowadzić do PZPM'u (Pampersowy Związek Picia Mleka) Kuratora (w postaci marchewki). Ów kurator jak donoszą agencje prasowe ma zawiesić w prawach wszystkich członków zarządu jak i prezesa (czyli smoczki wraz z butelką). Kurator wkroczy na teren siedziby PZPM'u pod postacią zupki w towarzystwie ochroniarzy, czyli łyżeczki i śliniaka.

Prawdopodobnie w odpowiedzi ze strony UEMA (Union of European Milk Associations - Unia Europejskich Związków Mleczarskich), nałożone zostaną na nas sankcje, oraz zostaniemy odsunięci od organizacji Mistrzostw Świata w Odciąganiu Pokarmu EUROCYC 2012.

Zbieżność faktów przypadkowa.

02 października 2008

Znowu

Po raz drugi już dostaliśmy skierowanie na rehabilitację. Jak się okazuje, Julcia jeszcze nie potrafi trzymać głowy prosto podczas siedzenia, i schyla się ku przodowi czyniąc "allachy", oraz "wozi" ją na boki.

Z tą rehabilitacją to jest tak, że moglibyśmy jeszcze miesiąc poczekać i zobaczyć czy samo się nie wyklaruje, ale w sumie wolimy posłać ją znowu pod ręce Pana Tomka - Rehabilitanta, bo nic jej to nie zaszkodzi, a może pomóc i uchronić przed różnymi anomaliami.

Dzisiaj Julka ma także wizytę u doktora Petardy (Pediatry)

01 października 2008

Szczur


Kiedy rodzice zabierają mnie do fotelika, zawsze przyczepiają do jego rączki Szczura Dionizego.

Tak już się przyzwyczaiłam do niego, że gdy zasypiam trzymam go a to za ucho, a to za ogon.

Ostatnio tak byłam z nim emocjonalnie związana, że postanowiłam nie wypuszczać jego nóg nawet po zaśnięciu. I w dodatku trzymając oburącz niczym arbuzy!