22 stycznia 2009

Nocne Jedzenie.

Od pewnego czasu postanowiliśmy skończyć z podjadaniem Julci w nocy.
Julci jadło się w nocy nadwyraz dobrze, bo robiła to o północy i potem co dwie godziny. Orła szło wywinąć z takim wstawaniem i gotowaniem co dwie godziny, więc powiedzieliśmy stanowcze NIE!

Pierwsza noc poszła ciężko - pół godziny wzdychań, nie ugięliśmy się i efekt można było podziwiać już kolejnej nocy, kiedy spała od północy do rana jedym ciągiem.

Potem gładziutko Aniołek spał jak trzeba, aż do ostatnich trzech nocy, kiedy to zaczęły intensywnie wychodzić Julci dwie przednie górne jedynki.

Średnio o drugiej w nocy zaczyna się pobudka generalna i przez godzinkę trwa ubolewanie nad stanem uzębienia. Wszyscy razem czekamy aż jedynki wyjdą i pozwolą wszystkim spać aż do rana.

21 stycznia 2009

Nocnik 2

Co do kwestii nocnika, to podobnie jak ze smoczkiem, problem nie leży u dziecka ale u rodziców.

Generalnie Julka ma skuteczność stuprocentową, gdyż każde (do tej pory) posadzenie na nocniku, kończy się skucesem. Albo same sisi, albo sisi plus załącznik.

Największy problem w sadzaniu to całe to przygotowanie i zabezpieczenie ubrań dziecka sprawia iż nie sadzamy Jej tak często jakby człowiek sobie tego życzył. Poza tym przeciwskazań nie stwierdzono.

Czekamy tylko aż Julcia się wywróci wraz z całą zawartością np. na dywan, bądź w celach poznawczych wsadzi doń rękę i umaże wszystko wokół.

20 stycznia 2009

Z wizytą u kardiologa

Wczoraj mieliśmy okazję znowu się troszkę pobydłać w przychodni.

Umówieni na 13-stą stawiliśmy się przed wyznaczonym czasem, najpierw na EKG, a potem w stale rosnącej kolejce do kardiologa.

Wszystko zapowiadało się nieźle, kilka osób w kolejce, spokojna atmosfera ani na trochę nie wskazywała na jakiś eksces. Do czasu.

O 14-stej, kiedy to Pan Doktor miał zacząć przyjmować swoich pielgrzymowiczów (w tym nas), nie przyjął nikogo. O 14:30 także.
Atmosfera powoli zaczęła robić się nerwowa, a wraz z przybywaniem pacjentów powietrze w ciaśniutkiej poczekalni coraz bardziej przypominało to spotykane w oborze lub w chlewiku.

Powodem nieprzyjmowania pacjentów przez doktora był brak doktora w przychodni. Na całe szczęście brak doktora został wkrótce naprawiony poprzez zwyczajne nadejście doktora do swego gabinetu.

Co rzadko spotykane w tej grupie zawodowej, Pan doktor przeprosił za swe spóźnienie i wyraziwszy skruchę rozpoczął obsługę zainteresowanych.

No i się zaczęło. Teoretycznie byliśmy w kolejce czwarci. Teoretycznie, bo nagle wyłoniwszy się spod ziemi pewna pani w okularach wcisnęła się przed chłopaczka stojącego przed nami, a po niej wcisnęła się matka z dzieckiem + mąż, którzy ledwo co weszli do poczekalni.

Na to zachowanie oczekujący uczciwie i cierpliwie pacjenci po zirytowaniu się postanowili powiedzieć NIE!

Gdy już wcisnęli się CI niby znajomi do gabinetu, weszła tam Ania, oraz rudy Pan (dziadek dziecka, które stało za nami) i kazali babeczce, dziecku oraz mężowi tej babeczki wyjść.

Po kilku przepychankach słownych złe dusze pozostały w gabinecie Pana punktualnego inaczej, natomiast reszta pacjentów jak te pieski czekała dalej na swoją kolej. Ot taki codzienny zwyczajny obraz przychodni, szpitali i temu podobnych kręgów. I nie to było dziwne, bo to normalne u nas. Dziwne się stało chwilkę później.

Po wyjściu z gabinetu, państwo wciskalscy musieli się zmierzyć z rządnym krwi tłumem, który kulturalnie próbował naciskać jedynie na sumienia winowajców robiąc słowne wyrzuty pod ich adresem. Słowne zaczepki bezduszni rodzice prawidłowo i skutecznie zbyli milczeniem i robili co mogli, żeby jak najszybciej opuścić miejsce zbrodni. Zima zimą, wszyscy mieli kufajki, płaszcze więc chwile to potrwało. Do tego ubranie dziecka, które za długo nie stało w kolejce też chwilkę im zajęło. Coś jednak w sumieniach musiało gryźć ich, bo na pięć sekund przed wyjściem ojciec dziecka, nie wytrzymał i pociągnął wyrywające się dziecko, zamiast je utrzymać - puścił.
Biedne dziecko wyrżnęło z całej siły głową o podłogę, tak że aż ta się z całej siły zatrzęsła pod naszymi stopami. Dosłownie.

Biedne dziecko. Szkoda, że to jego kosztem, ale los jakby pokazał że nic w przyrodzie nie ginie.

PS. Julka ma serducho zdrowe. Wszystko jest OK.

13 stycznia 2009

Rannik

Od wczoraj rana w zaczeliśmy stosować nocnik. Na razie tylko rano, więc rannik, ale mamy nadzieje, że oprócz rannika, będzie też dziennik i wieczornik.

Wczoraj był taki jakby rozruch. Julcia usiadła, posiedziała, pobawiła się zabawkami ustawionymi wokół nocnika i po 15 minutach zaczęła kwękać, a do tego nocnik, niczym potwór zaczął wsysać jej pupcię i utknęła na dobre - co skończyło się ostrą krytyką ze strony Julki pod postacią KRZYKU!

Dzisiaj już było lepiej. Po przebudzeniu Julcia przeprosiła się nocnikiem, po czym dwa razy palnęła się nim w główkę (twardy plastik, nawet boli) i postanowiliśmy Ją znowu zainstalować w "stacji dokującej" celem dokonania odsiku.

I zasiadła...

Postęp prac przerósł nasze najśmielsze oczekiwania.

Po niespełna 5-ciu minutach muzyczka z nocniczka wygrywała już hymn dla zwycięzcy pt. "Nocnik jestem niewielki, uwielbiam wszystkie kropelki..."

Z niedowierzaniem spojrzeliśmy na dno nocnika, a tam rzeczywiście "złota woda". I wtem, Julcia, siedząc na nocniku pochyliła się do przodu i... fiknęła koziołka. Takiego koziołka - gołopupca.

No i teraz problem. Pogratulować siuśków, czy czekać na coś więcej. W końcu zawsze rano na coś więcej można było liczyć. Ale z drugiej strony może lepiej nie przeginać, żeby nie zniechęcić dziecka?

Padło na dogrywkę.

Znowu siad, inny zestaw zabawek. Minęło 4 minuty i ciach! Wraz ze "złotym deszczem" w ranniku pojawił się szpinak.

GRATULACJE!


Julciu, rodzice są z Ciebie tacy dumni.I jak będziesz to czytać kiedy będziesz starsza, to wybacz że o takich szczegółach Twojego życia tutaj pisaliśmy. Jak zwykle to był pomysł mamy... a ja to tylko opisywałem. :-P

12 stycznia 2009

Tydzień

Ponieważ rodzice nie mieli czasu na opisywanie moich dokonań, kazałam im natychmiast się poprawić i zacząć wreszcie pisać o mnie. Za karę tata miał zrobić skrót wydarzeń z całego tygodnia:

No i zrobił.


Poniedziałek - pierwsza tura, klawiatura.



Julka wyczuwa, że rodzice nie będą mieć czasu w tym tygodniu na pisanie na blogu. Bierze sprawy w swoje ręce. Niestety wszystko na nic. Wtyczka z klawiatury jest pod kanapą zamiast w komputerze, więc myśli nie zostały przelane do "notatnika" i "painta".

Wtorek - chluśniem bo uśniem.



Naród Pije. Julka też pije. Już sama. Wreszcie trzyma butelkę jak należy, kapnęła się o co chodzi z grawitacją, więc wszystko spływa w dół.

Nie nie, to nie dlatego Julka zaczęła sama pić, bo Jej rodzice nie chcieli dać jeść. To usamodzielnianie.

Środa - pudło.



Po zamieszkach ulicznych z misiem i żabą, oraz po dokonaniu rozboju na nocniku Julcia trafia do pudła na 48 minut.



Po 15 minutach opanowuje mury więzienne i jest już na dachu budynku. Strażnicy są bez szans.

Czwartek - kraty.



I tu się zdziwisz drogi Blogoczytaczu lub Blogoczytaczko, bo te kraty, to nie kolejne więzienie o podwyższonym rygorze, a swoisty downgrade dna łóżeczka. (Dno łóżeczka zstąpiło o jeden poziom niżej). Julcia może w nim stać, brykać i takie tam. Nie grozi jej guz nabity o dywan po wyleceniu za burtę łóżeczka.

Piątek - napad.



Julcia udaremnia Kotu napad na Jej jogurt i zupkę. Kicia - cwaniaczka myślała, że Julka jej nie zauważy czyhającej za nogą krzesła - naiwna...

04 stycznia 2009

Dowód



Tata tak się zawziął, żeby mi strzelić fotki uzębienia, że zbajerował mnie dziś olbrzymim Puchatem, i się roześmiałam.

Na to sprytna Ciocia Kasia, chwyciwszy za aparat: CIACH! i już wszyscy widzą ile mam ryżu w buzi...

Ktoś powie, że dwa to mało, i w dodatku ledwo co wyszły. Wszystkich sceptyków kieruję w stronę mojego żółto-czerwonego współbohatera niniejszej fotki - który żyje na tym świecie dłużej niż niejeden dziadek (ponoć Puchatek powstał w 1926 roku), a zęba po dziś dzień się nie dorobił.

01 stycznia 2009

Zamknięte sklepy.

Dzisiaj były zamknięte sklepy.
A szkoda, bo tata chciał kupić trochę petard. Dlaczego?

A bo wczoraj, w Sylwestra spałam jak zabita. A za oknem co chwila d*p! d*p! a o północy to jak na poligonie strzelali. A ja nic. Spałam jak gdyby nigdy nic. To nie wszystko:

Nie dość, że nie słyszałam huku petard, to wstałam w nocy na jedzenie tylko raz (zamiast zwyczajowych czterech) i spałam do piątej nad ranem.

Jutro robimy nalot na markety. Może będzie wyprzedaż fajerwerków.