04 listopada 2009

C jak Cytryna

Nie od dziś wiadomo (mi), że uwielbiam cytrynę, Dawno, dawno temu jak byłam małym dzidziusiem rodzice dali mi plasterek, tak żebym sobie polizała i zrobiła kwaśną minę. Zamiast wykrzywionej buzi zobaczyli zafascynowanie. Szok. I od tego czasu jak widzę cytrynę to chcę ją mieć dla siebie, lizać i ssać. PYCHA!

Cóż o gustach i smakach się nie dyskutuje... ma to też i dobre strony, bo tran który teraz zajadam wieczorami jest kwaśnawy więc mi baaardzo odpowiada. "Grejtfruty" i limonki pożeram bez problemu :-)

Rodzice myśleli że mnie znają na wylot, a tymczasem przy dzisiejszym śniadaniu, po zjedzeniu winereczki zażądałam cebulki, którą mama zrobiła sobie do pomidora. I co? Rodzice dali mi, celem próby tak jak było z cytryną. Dostanie, wykrzywi się i na tym poprzestanie...

i...?

...aaa ja jestem inna. Cebulka smakowała mi bardziej niż czekolada i inne przysmaki. Pakowałam sobie do buzi po kilka drobno pokrojonych kosteczek, żułam, gryzłam, mmmm! Zero kwaśnej miny. Jestem Cebulowy Twardziel.

Tylko później tata jak mnie wziął na ręce, to stwierdził, że "Walę cebulą" i odłozył mnie z powrotem na ziemię.

Idąc tym tokiem myślenia, uwielbiam jedzenie na literę "C".
Wczoraj CYTRYNA,
Dzisiaj CEBULA,
Jutro CZOSNEK.

01 listopada 2009

LiśćOdpadł

Dziś z okazji Akcji Znicz wyległam na cmentarze.

W okolicach godziny 9-tej temperatura powietrza wynosiła całe dwa stopnie CERCJUSZA (powyżej zera), co przy braku rękawiczek mogło skończyć się ciężko.

Rodzice po jednej z wizyt na cmentarzu, zalogowali mnie w aucie, gdzie ciepło towarzyszyło mi już do południa. Potem zasnęłam i sen mój nagle został przerwany przez Nagły Atak Wymiotów.

Wszystko skończyło się dla mnie dobrze. Gorzej było z moimi spodniami, bluzką, body, i obiciem materiałowym fotelika. Wszystko było zafajdane, w dodatku tuż przed erupcją mojego ustnego wulkanu zajadałam się serkiem Danio, co w znacznej mierze miało wpływ na zapach, który teraz unosił się w aucie. Było to mniej więcej tak jakby w lecie w mleczarni przestała działać klima podczas trzydziestopięciostopniowych upałów a zawartość wszystkich butelek wylała się na podłogę, na którą świeciłoby słońce przez szyby. Poezja!

Szybka zmiana gaci, i reszty garderoby nie pomogły. Tzn. pomogły ale tylko osuszyły Julkę. Zapach pozostał i z pewnością pozostanie na długo w naszym samochodzie przypominając nam o tych chwilach.

Więcej nieprawidłowości nie stwierdzono.

Poniżej:
Jeśli dwie kalorie, to tylko z dwoma pomponami.

31 października 2009

Witamy w Październiku!

Ha! Myślałby kto, że już w październiku nic nie napiszemy. A tymczasem tematów jest więcej niż czasu i miejsca tu i ówdzie więc w skrócie:

Oprócz tranu, ze słów typu ciężkie wymawiam jeszcze drut i tort.

Obecnie moim najciekawszym zainteresowaniem cieszą się sfery wyższe.

Wspinam się gdzie popadnie i jak popadnie. A więc na krzesła, na stoliki, na pudła, balansuję między szafką a łóżkiem niczym wspinacze pod Mount Everestem. Z taką tylko różnicą, że nie mam sopli na buzi i odmrożonych połowy palców u rąk i nóg jak ośmiotysięcznikowcowspinacze.

Jak lekko udaje mi się wspiąć na pewną wysokość, tak z równie dużą precyzją potrafię zlatywać w dół niczym worek ze śmieciami w blokowym zsypie. I raz walnę w głową pomiędzy nogę od stołu a kaloryfer, a raz prosto czołem w dywan. Moja głowa póki co jeszcze jest okrągła.

Doskonale wiem do czego służy mały stołeczek - ryczka, którą wiem jak i gdzie podstawić, tak aby zasięg moich rączek wzrósł dwukrotnie. Oczywiście wiem również, że nie wolno się ulokowywać wokół włączonego piekarnika, bo tam jest ahhhhhhh, ahhhhhhh (czytaj: gorąco).

Kucyki na głowie czasem mi się da zapleść, czasem nawet jeden, więc dziewczyna ze mnie już stuprocentowa.

Grypa mnie na razie nie dopadła ani AH1N1, ani H5N1, ani HNO3 i H2SO4. Jakaś ostra gorączka tylko raz mi się przyplątała ale już o tym zapomniałam.

Ostatnio mi znowu chyba zębiska idą, bo pokaszluje w nocy i rzygnę od czasu do czasu.

Aha i jedzok ze mnie przeokropny. Nie pomagają bajki w TV, reklamy ani nawet teleexspres z Orłosiem w roli głównej. Jak chcę to jem, jak nie chcę to też jem, pod warunkiem że karmiącemu mnie chce się za mną latać z łyżeczką pełną np. zupki po całym mieszkaniu i po stu pięćdziesięciu nieudanych próbach sto pięćdziesiąta pierwsze podejście okazuje się trafione i zjadam zawartość łyżki. A kto mówił, że będzie łatwo.

Do ulubionych słów należą: Zdjąć! Wziąć! Dać! i Siama! (czyli: sama)

09 września 2009

Tran!

Dzień dobry!
Po stu tysiącach godzin przerwy zjawiam się znowu.
Wyrosłam już na dużą babę. To nic, że sikam jeszcze w pieluchy, ale mówię już jedno słowo, które inne dzieci dopiero poznają w szkole. Uwielbiam mówić słowo TRAN. Nie wiem jeszcze co to znaczy, ale to nic takiego.

Na początek fotka - jak wyglądam, bo by niektórzy już mnie nie poznali :-)

Już niebawem zaczniemy razem z rodzicami odkopywać bloga :-). Obiecuję. Słowo Dudusia.

27 lipca 2009

15-sto miesięczny dzidziuś.

Nie taki już dzidziuś ze mnie, skoro potrafię chodzić do przodu, cofać się, wdrapywać się na kanapę, spadać z niej na głowę, zajść kota z drugiej strony i "przejść" przez firanę nie odsuwając jej z okna.

Jedynie jedzenie mi nie idzie, i oprócz winerek jem niewiele, a głównie mleko. Argumenty, że dbam o linię wcale do mamy nie docierają, non stop się sprzeczamy i mama mi nie chce ustąpić ;-/

Poza tym, na mamę wołam MA-MA, na tatę wołam MA-MA, jak chcę jeść to mówię AM-AM, idąc do kąpieli wołam MYJ-MYJ, widząc auto, rower, bądź motocykl mówię DRRRRYŃ, DRRRRYŃ. Kotek i piesek, krowa i koń też mają swoje określenia, ale ciężko je wyrazić za pomocą liter... jedynie widząc w książce dzika potrafię powiedzieć DZIK!

Darz Bór!

25 czerwca 2009

Chodzi o to...

Od mniej więcej wyjazdu do Zakopanego Julka zaczęła się puszczać. Bez skojarzeń, w jej wieku chodzi o puszczanie się z Punktu A do Punktu B - chodzenie bez trzymanki.

Najpierw wyglądało to tak, że nasze dzieciątko po zrobieniu jednego niezależnego kroku zamykało oczy, wyciągało rączki i byle szybciej, na ślepo brnęło do celu. Przeważnie każdy cel miał wyciągnięte ku Niej rączki, więc ewentualne upadki kończyły się bezsiniakowo.

Jednak od dwóch dni Julka zaczęła swobodnie paradować bez lęku po całym domu. Trzeba uważać żeby jej nie rozgnieść i nie rozdeptać, bo podchodzi w różne zakamarki po cichutku. Jak raczkowała, to przynajmniej było człap, człap i wiadomo gdzie mała "Satelita" jest.

Generalnie, z każdym dniem wychodzi wszystko lepiej - do pierwszego guza.

15 czerwca 2009

Nad Jeziorem...



Ładnie się opalam na kamieniu...



A tu podziwiam taflę z mamą...



Z rodzicami na tle górecek



I Chyba Wszystko Jasne.
Puszczam do Was Morskie Oko.
Relacja Niebawem, HEJ!

17 maja 2009

Wspinaczka Niskoszufladowa



I tak o to chodzenie w góry w weekendy potrafię wykorzystać w tygodniu w domu. Zamiast wymiatać wszystko z niższych półek szafy, potrafię już zwiększyć i to bardzo zasięg swoich rąk. Wystarczy jedno odsunięcie szuflady , a potem to już trzeba uważać, żeby się nie osunąć z niej.

I sprawa załatwiona.

10 maja 2009

Byłam na Klimczoku!

Rodzice postanowili na ten jeden raz zamienić rowery na pieszą wycieczkę w góry. W efekcie wylądowałam na Klimczoku. W schronisku, nie na szczycie ale co tam. Drobna różnica, nie każdy musi o tym wiedzieć.

Mama wsadziła mnie w chustę, i jak miejskie buraki wjechaliśmy na Szyndzielnię kolejką gondolową, skąd mama przekazała mnie wraz z chustą tacie, a sama dzielnie taszczyła plecak min. z moim żarciem.



Po wyjściu z górnej stacji kolejki przypomniałam sobie że mam pusty żołądek i trza by było coś w niego wpakować. Upomniałam się zdecydowanie, i już za chwilę rodzice wlewali we mnie dziesiątki mililitrów mleka.



Potem były budki z ciupagami, kapeluszami i wiatraczkami jednym słowem PAMIĄTKI! Nie jestem jeszcze zainteresowana takimi głupotami, więc przeszłam obojętnie i przyzwyczajałam się do mięciutkiego brzucha taty, do którego z racji chusty przylegałam.



Było fajnie, troszkę mną rzucało na boki ale tata był zadowolony i mówił, że jestem lżejsza od plecaka, który wcześniej niósł. Ponoć bombelek taki jak ja - twierdzi tata - w chuście jest super wyważony i równomiernie obciąża kręgosłup. Chodzenie w chuście to sama przyjemność. Murzyni w afryce noszący dzieci w ten sposób musieli być genialni!

O! a tutaj podpieramy razem z tatą oznaczenie szczytu i początki szlaków.



Widoki cudowne, las wokoło. Wszystko to sprawia, że człowiek odpoczywa potrójnie. Z Szyndzielni pomaszerowaliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Klimczoka, a konkretniej w kierunku siodła Klimczoka i umieszczonemu nań schronisku.

Schronisko to fajny wynalazek, bo można tam zmienić mi pampersa w ludzkich warunkach, można podjeść żurku, napić się gorącej herbaty, kupić 0,5 litra coli za całe 5 zł i pooglądać muchy bzykające między oknami.



Po opustoszeniu portfela i napełnieniu brzuchów musieliśmy wracać odpuszczając sobie wejście na szczyt góry, bo i po co, skoro i tak będzie trzeba z niego za chwilę zejść.

Tata próbował się ze mną w chuście bawić w chowanego, ale i tak zawsze go znajdowałam z drugiej strony drzewa.



Później razem z tatą usiłowaliśmy poczuć fenomen "Nordik Patyking" (po drodze mijaliśmy dużo "patykarzy") jednak oprócz pokłutych rąk nic dobrego nam to nie dało.



Przy zjeździe kolejką w dół podobało mi się najbardziej to, że mogłam stać na krzesełkach i podziwiać inne wagoniki które nas wyprzedzały, tyle że w przeciwnym kierunku.



Za rok obiecuję, że polezę na własnych kończynach.

04 maja 2009

Czas Uzupełnić Braki

Długo-krótki majowy weekend już za nami. Tak jak setki tysięcy innych polaków spędziliśmy dwa z trzech dni w górach. Raz po płaskim, raz po mniej płaskim usiłując dostać się do schroniska na Hali Rysiance.

Szerszą relację opublikujemy jak już tam dojedziemy :-P.
Na razie tylko kilka fot.



Nadal na każdym kroku najbardziej kręci mnie MLEKO!



Mycie rąk w podróży oraz degustacja otoczaków.



Najczęściej w czasie powrotów, zdarza mi się zasnąć. W sumie wytrzymuję już ponad 5,5h w przyczepce.



Droga na Rysiankę, prowadząca zboczami Romanki. Na zdjęciu tego nie widać, ale na tym północnym zboczu góry było tylko 5 stopni i wiał zimny wiatr... brrr.

23 kwietnia 2009

Julcia dziękuje...

...Wszystkim za Życzenia, prezenty itp.

Dotychczasowe osiągnięcia po ukończeniu roku życia to min.:

- częściowo skuteczna umiejętność wdrapywania się na kanapę

- pełna skuteczność w schodzeniu z łóżka/kanapy itp. (tyłem, tj. nogi-pupa-głowa)

- kręcenie głową na "tak" i na "nie" chodź robi tylko na zawołanie, nie wiedząc zbytnio co to znaczy :-)

- wiemy już też, że Kaczka robi "KA, KA" (dzisiaj u lekarza, okazało się że Żyrafa wg. Julci też robi "KA KA")

- ucho, nos, czasem oko - to ulubione części ciała Julci, które pokazuje u innych, rzadziej u siebie. U siebie doskonale pokazuje gdzie ma... buty. Nawet jak ich nie ma.

- PA, PA! - machanie, BRAWO! - Klaskanie, TANY TANY - tańczenie. Wszystko to ma w jednym palcu.

- Wyrzucanie płyt z półki, oblizywanie łyżeczki z Nutellą, memłanie w buzi kociego jedzenia, grzebanie w szafach - to jest to co Julcia umie, ale rodzice woleli żeby nie umiała.

17 kwietnia 2009

Minął Rok.

Minął rok. Strasznie szybko ogólnie rzecz biorąc. Ale były momenty, że ciągnęło się niemiłosiernie.

Najpierw poród, sprawa nowa, trudna, nieznana. W sumie położne były OK. Wszystko zgodnie z planem. Tyle, że przez niewiedzę lub niedopatrzenie lekarza wszystko poszło zgodnie ze złym planem.

I tak po szczęśliwym teoretycznie rozwiązaniu, szybko zeszliśmy na ziemię, a mało nie pod ziemię, kiedy to w drugiej dobie życia dziecka okazało się, żę do domu jeśli kiedyś wyjdzie, to na pewno nieprędko. Skierowanie na OIOM i czekanie - diagnoza wstępna: Zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych.

Nagle wszystko stanęło, problemy które człowiek miał do tej pory zniknęły, przestały istnieć, nic nie było ważniejsze. Byleby JEJ się nic nie stało, byleby przeżyła. I żeby komplikacji nie było poważnych.

Mijały kolejne doby. Jakimś cudem, może ktoś kierował tym z góry, wszystko zaczęło się wyprostowywać, Julka w expresowym tempie walczyła z chorobą nie dając jej cienia szans, aż do dnia wypisu.

Przy wypisie zdaliśmy sobie sprawę, że już na dworze lato, i można będzie z dzidziusiem duuuużo spacerować.

Potem, to już codzienne dzidziusiowe życie. Jak każdy inny bobas. I na dobrą sprawę nie ma o czym pisać. I oby tak było dalej.

Miesiąc spędzony w szpitalu dał nam naukę na całe życie, wystarczy sobie przypomnieć tamte chwile i człowiek szybko docenia, co ma. Jakim wielkim darem są dzieci i cieszy się z każdej chwili spędzonej z dzieckiem.

Mieliśmy wiele szczęścia. Póki co choroba, z której na początku nikt nie dawał większych szans przeżycia, nie odcisnęła na naszym dziecku żadnych powikłań. I oby tak dalej. Następny raport w przyszłym roku.

11 kwietnia 2009

Wielka Noc



Wesołych Świąt Życzy Kot z Rodziną.

Kicia już trzem pimpusiom przetrąciła karki, obgryzła bazie i wyrzygała wcześniej zjedzony owies pod kaloryfer. Mimo wszystko u nas czuć atmosferę świąt.

W trakcie przedświątecznych porządków człowiek dowiedział się do czego służą parapety. Otóż parapety, żeby nie szpeciły bardziej niż szpecą wyposażane są czasem w kwiatki stojące, doniczkowe, niskie.
Także u nas były od kilku lat takie w kuchni. Od tych świąt postanowiliśmy wysłać kwiatki do babci od Julki, czyli do swego rodzaju sanatorium dla kwiatków, a właściwie do miejsca gdzie spokojnie będą mogły dożyć swych ostatnich dni, nie nękane przez kota czy Julkę.

Spakowane dwa kwiatuszki, po oddelegowaniu z parapetu złożlyliśmy w przedpokoju, w celu nie zapomnienia o nich. I tutaj do akcji wkroczyło dziecko, podczas naszej nieuwagi, w przeciągu chwili nawpierniczało się po pełną buzię ziemi. Usta jak górnik, paznokcie jak rowokop - z zadowoloną miną Julcia konsumowała ziemię. Kwiatki wróciły na parapet, a z parapetu na balkon, gdzie czekają bezpiecznie na wywóz. PAMIĘTAJ! Zawsze korzystaj z kwiatków właściwie i przechowuj je na parapecie!

Na zdrowie!

Wesołych Smacznych i Spokojnych, bez obżarstwa i prezentów w postaci niechcianych skarpetek. Jak to mówią: "Alleluja i do przodu" :-P

10 kwietnia 2009

Kryzys



To zdjęcie w czasach PRL'u wywołałoby u niejednego obywatela zawał serca.
Na szczęście mamy czasy jakie mamy i mimo kryzysu z papierem toaletowym (póki co) nie ma problemu.

Julka też nie ma problemu z rozpakowaniem całej paczki, oraz wytworzeniem odpowiedniej długości serpentyny.

Zabawki tradycyjne naszego dziecka raczej nie interesują. Ostatnio ulubioną zabawą jest znalezienie w szafie zakamuflowanej czekolady (gorzkiej), następnie odpakowanie jej i próba spałaszowania przy jednoczesnym rozgnieceniu drobnych kawałków na wykładzinie. Odkurzacz nie daje rady, a plamy są jak z kupy - tyle, że nie śmierdzą.

Drugą ciekawą konkurencją jest wyrzucenie jak największej ilości płyt CD z regału w jak najkrótszym czasie.

BUM! - pierwsza półka poleciała z hukiem,
BACH! - druga leży na ziemi,
D*P! - i trzecia.

Wyżej nie sięga, więc luz. Po wyzewnętrznieniu pudełek, następuje mielenie, zgniatanie ciałem Julki, a następnie odbywa się otwieranie niedobitych pudełek, łamanie dzyndzelków, zawiasów a dalej następuje zjadanie odpadniętych plastików i szybka akcja rodziców w celu wydobycia plastiku z otworu gębowego w celu niepołknięcia.

Trzecią dyscypliną ostatnio "trenowaną" jest włączanie i wyłączanie wieży. Liczy się liczba włączeń i wyłączeń na przestrzeni kilku sekund. Wygląda to mniej więcej tak:
ON,OFF,ON,OFF,ON,OFF,ON,OFF,ON,OFF,ON,OFF,ON,OFF,ON,OFF! - minęło 10 sekund. Chwila przerwy i od nowa...

08 kwietnia 2009

Wiosenne porządki

Idą święta, idzie lato, trzeba zrobić porządki. Mi to jeszcze zbytnio nie wychodzi, ale za to świetnie umiem wywalić z regału cały stos płyt CD, porozrzucać książki i naśmiecić chrupkami - to coś w stylu porządków, tyle że na odwrót.

Jednak coś z porządkownika mam, bo świetnie chwytam wszystkie okruszki, paprochy i inne drobinki na dywanie. Ostatnio po nocnikowej analizie kału rodzice zauważyli nieprzetrawione kawałki tynku. I szybko też znalazło się źródło ów "pokarmu" - dziura w przedpokoju, do której już można włożyć baterię R6 (popularny paluszek), natomiast prace trwają aby zmieścił się tam nawet rozmiar R20.
Innym popularnym surowcem znajdowanym w pampersie jest żwirek od kota (silikonowy, zapachowy).

Po tym jak mama wczoraj ucywilizowała balkon dla moich potrzeb, razem z kotem wystrzeliliśmy na dwór i bardzo mi się podobało człapanie łapkami w świeżo umyty gumolit. Szybko jednak mi się to znudziło, i zaczełam obdrapywać tynk z balustrady.

No i się skończyło rumakowanie. Mama kazała mi iść do sąsiada, co widać na poniższym zdjęciu, a sama skończyła w pośpiechu porządki.

Szczepionki

Już niebawem na łamach naszego bloga poczytacie o naszym podejściu do szczepionek. Bo tak na marginesie, to nie zamierzamy Julci szczepić zważywszy na jej przeszłość neurologiczną.
Ale to niebawem.

07 kwietnia 2009

No i się porobiło.

Z tym chodzeniem, to troszkę wyszło nijako bo miał być tylko dowcip primaaprilisowy.
A skoro dowcip, to drugiego dnia kwietnia winno nastąpić sprostowanie.
Następuje dopiero dziś. Tak wyszło.

PS. Niektórzy sobie do serca wzięli to chodzenie Julki i próbowali już z Nią chodzić na siłę za ręce. No comments. Na wszystko przyjdzie czas.

01 kwietnia 2009

Już Chodzę!!! (nareszcie!)

No i doczekałam się. Wystrzeliłam niczym guma z majtek i po kilku niepowodzeniach kapnęłam się o co chodzi z tą równowagą...

A więc:
Chodzę i jest mi bosko. Koniec z czworakami!

Od taty:
"...Jest po północy i padam z nóg. Wszystko przez tą zmianę czasu. Jutro opiszę więcej szczegółów dotyczących chodzenia..."

26 marca 2009

Zdetronizowana

Od samego początku, od momentu kupienia koszyka - posłania dla Kici zakładaliśmy, że to właśnie miejsce będzie zarezerwowane tylko dla kota i nikomu nawet nie będzie wolno ruszać futrzaka, który tam będzie przebywać. Taki ot rezerwat, ostoja, miejsce nietykalne dla dość i tak już zestresowanego życiem zwierzaka.



Wszystko przebiegało do tej pory bez zastrzeżeń. Do póki Julcia nie nauczyła się przemieszczać i osiadać na różne mielizny, do których nie miała wcześniej dostępu. Jak widać na załączonym obrazku Julka wykurzyła kota gdzie pieprz rośnie, sama delektując się czytaniem ulubionej powieści o traktorze i rybkach.



A tak wygląda to z punktu widzenia Kici. Niewesoło.

19 marca 2009

Co ją ugryzło.



W dobie mp3 , blu-ray i pendrajwów Julcia przypomniała nam o starym dobrym nośniku jakim była kaseta magnetofonowa.

Zgrabnie wyłuszczyła kasetę z kieszeni wieży, i po rozwinięciu kilkunastu centymetrów taśmy porzuciła rekwizyt z braku jego atrakcyjności.

Pałeczkę po Julci przejęła Kicia, która zanim się obejrzeliśmy zaczęła wymiotować ów nieprzetrawioną taśmą. Nadgryziony i nieprzetrawiony kawałek (na zdjęciu) nadal trzymał się całości. Jutro sprawdzimy, czy da się go odtworzyć :-)

Jednak po chwili pod stołem okazało się, że jutro czekają nas dłuższe braki w odsłuchiwaniu starej taśmy. Kicia wyrzygała resztę kasety wraz z jedzeniem, którą zdążyła zjeść wcześniej.

Dobrze, że empetrójek nie da się zjeść...

18 marca 2009

Brak Czapki



Zagadka:

No i utknęliśmy na dobre. Z tatą w domu. Mieliśmy pójść po mamę. Na dwie minuty przed wyjściem okazało się że moja czapka zasadnicza po moim południowym spoceniu się jeszcze nie wyschła, a vice-czapka (ta rezerwowa) akurat wyszła z prania i ani myślała być suchą.

Jest problem.

Szybko do pudełka z czapkami. Były dwie. Jedna wełniana o 25 rozmiarów za duża (chyba od mamy), druga polarowa o 40 rozmiarów za duża (to od taty).

Wspólnie po dwóch przymiarkach wybraliśmy tę drugą. Tyle, że jak tu z czapki o rozmiarze głowy dorosłego chłopa zrobić kompaktową czapunię dla 11-sto miesięcznego Dudusia. A czasu do wyjścia pozostało jedynie 90 sekund.



Rozwiązanie:

Szybkie zdjęcie wymiarów czaszeńki Juleńki, dwa pociągnięcia zszywaczem biurowym w celu zawężenia obwodu właściwego czapki i można korzystać!

Czapki z głów!

17 marca 2009

Wielka Fala



Jeszcze nie za dobrze sobie radzę ze staniem, a tu już tata mnie nakrył jak usiłuję surfować w przestworzach poduszko-oceanu.
Pozycję jak widać mam w pełni profesjonalną. Zamiast kapoka, równie skuteczny i wygodny kapo-pampers.

PS. Wieloryb na zdjęciu obok mnie, to tata.

12 marca 2009

Łazik i Stojak

Od pewnego czasu raczkuję pewnie, i od niedawnego czasu niepewnie jeszcze się wspinam i stoję podpierając się o cokolwiek. Potem w ramach ćwiczeń robię kilka przysiadów i po ponownym "sparterowaniu" udaję się do innego celu, przy którym mogę sobię postać.

Ulubione miejsca moich "postojów" to:
  1. Szafka na telewizor.
  2. Kanapa
  3. Krzesła i moje krzesełko.
  4. Drzwiczki od zamrażarki.

O ile na kanapie czasem zastanę zaspanego futrzaka, na lodówce magnesy, na krzesłach okruszki po śniadaniu, to przy szafce od telewizora daje pełny popis. I nie chodzi o telewizor, bo rodzice zwykle szybciej unicestwiają go pilotem, ale o wieżę haj-fi :-) w której umiem już przełączyć ustawienia dźwięku z "POP" na "ROCK" włączyć basy i przełączyć na Radio Piekary! Dzisiaj nauczyłam się do czego służy przycisk "EJECT" w sekcji magnetofonowej. Mało tego, wiem że na jednych drzwiczkach znajduje się kaseta, którą można wyciągnąć i polizać!

Świat coraz bardziej mnie fascynuje!

11 marca 2009

Odkurzacz.

Chodzi o mnie. Odkurzam okruszki, drobinki i wszystko co można wziąć w palce i wsadzić do buzi.

Rodzice każedego dnia się przekonują, iż moim marzeniem jest porwać kotu jedzonko, które w większości składa się z suchych drobnych kawałeczków. Codziennie mordują się ze mną i mnie odganiają a ja tam dążę i dążę.

Jest takie powiedzenie, że kto szuka ten znajdzie. I dzisiaj się udało!

W połowie drogi do kociego poidełka w szparze pomiędzy szafkami kuchennymi znalazłam jeden kawałek jedzenia od kota!
I odrazu go skosztowałam.
O ile do tej pory wszystkie napotkane okruszki bez wyjątku gryzłam i połykałam, bo wszystkie mi smakowały, o tyle kocie jedzenie to ochydztwo!
Odrazu wyplułam, nawet tata nie musiał się zbytnio ze mną męczyć, żeby wydobyć mi z ust to świństwo. Grzecznie wydaliłam je buzią i podziękowałam. Teraz kocie jedzenie interesuje mnie jedynie w kwestii rozrzucania na boki.

Co do prawdziwego odkurzacza, który robi wwwwwwwww! wwwwwwwwwww! - to jest to moje ulubione AGD! Przyjaźnię się z odkurzaczem, głaszczę go jak burczy, i pomagam mu wessać rozwinięty ogonek. Nawet sama czasem wyjmuję mu ogonek. Ssawki, rury, worki i filtry to mój żywioł! Kocham odkurzacze!

05 marca 2009

No i z folderu pt. "Uśmiechy", tata powsadzał kilka różnych fotek. Jeszcze kilka fajnych mama ma na swojej komórce, ale tacie się nie chce przekładać kart pamięci, więc musicie się obejść tym co jest.



Moje jedynki górne! I to szparsko między nimi! To jest to!
W kolejce czekają już następne...

04 marca 2009

W foteliku

Ostatnio wpadło na blog moje zdjęcie w foteliku, (w którym się obecnie poruszam) w odbiciu lustrzanym i to w dodatku ze szkłem pomniejszającym. Mało było widać, więc teraz troszkę wyraźniej...

03 marca 2009

Śnieg

A ktoś mówił, że klimat nam się ociepla... i się pomylił, bo po dwóch ostatnich cieńkich zimach, nastąpiła super zima, ze śniegiem, mrozem i wszystkimi bajerami.

Rola pchacza wózkowego w zaspach śniegu niespecjalnie mi się podoba, chodź i to zależy od fazy okrywania, bądź odkrywania chodników przez śnieg.

Oczywiście, rzadko się zdarza, żeby ktoś odwalił minimum 80cm szerokości chodnika, które rozwiązałoby wszystko. Najczęściej to wydreptana ścieżynka. I jak tu pchać trójkołowego potwora, kiedy jego ciężar (wraz z załadunkiem) sprawia iż zamiast pchać konstrukcję, człowiek ślizga się w miejscu (na szczęście tylko w skrajnych przypadkach).

I na tym skończę marudzenie, bo można by jeszcze pisać i pisać. Wolę skupić się na pozytywach całej tej sytuacji, a mianowicie:

  1. Krótki spacerek przez zaspy i schudniesz 2 kg.
  2. Tydzień regularnych spacerów i mieścisz się w spodnie sprzed dwóch lat!
  3. Śnieg przykrywa psie odchody i inne syfki trawno-chodnikowe, a więc jest piękniej.
  4. Kółka z wózka po powrocie ze spaceru wyglądają jak w dniu zakupu w sklepie (chyba, że mamy pecha i trafimy na część chodnika posypaną piaskiem)

Poniżej:
Różowe w brązowym jedzie po białym.

02 marca 2009

Już stoję

No i znowu stało się. Tym razem przy kanapie. W celu zdobycia kota.

Tym razem, bez pomocy, (z pewną motywacją - fakt) ale najważniejsze, że o własnych siłach.



Proszę zauważyć, że Kicia bardziej w kąt już nie mogła się wkomponować. Jeszcze tydzień i to chodzące futro będzie moje!



Jednak pewniej się czuje jeszcze na czworakach. Zwłaszcza jak jestem "w akcji" i muszę powywalać troszkę płyt z półek, albo poprzestawiać stacje w radiu.



25 lutego 2009

Lustereczko Powiedz Przecier



Jak widzicie, od jakiegoś czasu nie jeżdżę już tyłem do kierunku jazdy jak jakiś nowonarodzony bobasek.

Teraz jestem gościówa!

Widzę co się dzieje przed autem, i czy jakiś palant nie zajeżdża nam drogi.

Ciekawe, bo jak jeździłam tyłem do kierunku jazdy, siedziałam z przodu, a teraz jak już siedzę przodem, to wywalili mnie do tyłu. I nie dość, że z tyłu, to jeszcze mnie non stop podglądają na magicznym dodatkowym lustereczku. Co to jakiś "bigbrader", czy jak?

21 lutego 2009

Ząb Spacyjka Ząb



Widzicie te dwie górne moje perełki w gębusi? To dwa moje skarby, które pomagają mi w walce np. z jabłkiem. Również lubię nimi "raczyć" mojego tatę w nos, gdy przyśnie mu się przy mnie.

Powoli także uczę się "szczyrkać" zębami. Ci co muszą tego słuchać obrastają nagle w gęsią skórkę. A co tam.

20 lutego 2009

O choroba!

Coś mnie bierze, tylko jeszcze nie wiem co.

"Troszkę mnie strzyka w kościach, troszkę w gardle drapie, i do tego ciśnienie i cholesterol" - tak powiedziałaby niejedna babcia siedząca na ławce w parku, licytując się na schorzenia z drugą babcią.

A ja ponieważ narze-kaczką nie jestem, to tylko sucho informuję, że kaszel mam suchy, czasem mokry, troszku smarkam, jednym słowem coś wstrętnego się do mnie dobiera, tylko nie wiadomo jeszcze co.

Himalaistka



Po tym jak nauczyłam się docierać metodą 4x4 (na czworakach), teraz przyszedł czas na wspinaczki. Mam kilka ośmiotysięczników, które wypadałoby zdobyć. Ów ośmiotysięcznikami dla mnie min. są:
  • kanapa, zwłaszcza uzbrojona w kota (zdjęcie powyżej)
  • szafka na telewizor
  • górna część drzwiczek do lodówki/zamrażarki
Robię co tylko mogę, żeby wyprościć swoje kolana i wetknąć nań swoją flagę, jednak póki co przy jednej wyprostowanej nodze, za diabła nie potrafię podnieść się i wyprostować drugiej nogi. Póki co nie mam siły, ale na szczęście dzidziusie takie jak ja siły dostają więcej z każdym dniem, więc jestem dobrej myśli.

16 lutego 2009

Z wizytą u Mikołajka

Moje pierwsze w życiu Walentynki miałam spędzić ze swoją sympatią z lat dzieciństwa (czytaj, ze współlokatorem z szpitalnych czasów, z początkowych miesięcy mojego życia).


Poniżej, króki fotoreportaż:






Kurcze, olał mnie. To chyba wina moich czerwonych leginsów. Tata nam chciał zrobić wspólne zdjęcie, ale Miko dał dyla...



======







Tu już działamy wspólnie. Mikołajek tłumaczy mi o co w tych wszystkich wajchach i gałkach chodzi. Ponoć niezły bajer. Jak się w tym pokapuję, to napewno wam opowiem o co biega.



======





A tu już rządzimy w kojcu. Super sprawa ten kojec, bo można w nim brykać do woli nie trzeba uważać na urazy głowy, nóg, łokci czy paznokci. Normalnie taka klatka bezpieczeństwa. Na szczęście ja siedziałam, za to Mikołaj brykał...


======



Widzicie te zadowolone oczy Mikusia. To dlatego, że go drapię po plecach...


======


Dodam jeszcze, że Mikołaj już chodzi za rączkę, biega wokół kojca, raczkuje z prędkością pociągu TGV, wspina się i stoi swobodnie. Dodatkowo potrafi wejść na różne przedmioty, o czym przekonałam się osobiście służąc Mu za schodki w kojcu :-)



15 lutego 2009

Jestem Kobietą!

Jakby ktoś miał wątpliwości - pierwsza sesja ze spineczką, którą po pierwsze dałam sobie założyć, a po drugie nie ściągnęłam jej przez następne kilka godzin.





12 lutego 2009

Maszkietnik



Ponieważ już nie jestem Jednopoduszkowcem, (obecnie kończę kurs na Wielodywanowca) w moim zasięgu zaczynam odkrywać coraz to nowsze kręgi.

Zwiedziłam już kable: od głośników, ten od telefonu pod szafką, oraz te pod stołem. W zasadzie te pod stołem kabelki są najfajniejsze, bo ciągle do nich chcę wędrować, nawet jak jestem na drugim końcu "miasta". I w dodatku starzy mają zgryz żeby mnie spod stołu wyciągnąć jednocześnie uważając aby nie obić mi głowy.

Jednak kabelki to pryszcz przy tym wszystkim, co ostatnio odkryłam.

W jednej z szaf w dużym pokoju, starzy mają cały zbiór maszkietów.
Już raz jakiś czas temu wydobyłam nie pamiętam skąd cukierek i wprawdzie przez sreberko, ale wyssałam go troszkę zanim rodzice się kapnęli i nawet mi smakował!
Ale tym razem nie znalazłam moich "ulubionych" cukierków, były inne ciekawe rzeczy, fakt. pogrzebałam tam ostro, jednak wszystko szczelnie zapakowane. A szkoda...

10 lutego 2009

HALT!



Zdjęć mało dodajemy, bo Szefowa kategorycznie zabrania sobie robić zdjęcia. Trzeba ryzykować życiem. Tu akurat dziadkowi się udało w ostatniej chwili uciec ze sprzętem, jednocześnie uchwyciwszy w kadrze Naszą Dziąsłusię...