30 grudnia 2008

Znowu Wigilia.

Tak, dziś znowu wigilia, tyle że sylwestra.

Dzisiaj byłam u Lek. Rodzinnego, który mnie osłuchał - ponoć czysto mam pod żebrami, chodź nie wiem co usłyszał Pan Doktorek, bo wyłam wniebogłosy. Potem opukał, zważył (8180 g) i nawet nic mi nie dokuczył. Nawet nie dokuczył nic mamie. Aż dziw. Generalnie mam duży katar i to póki co tyle. Trzeba być dobrej myśli. Fajnie dla mnie, bo przynajmniej spędzę sylwestra z rodzicami. Tylko czy prześpię więcej niż pięć minut, kiedy za oknem będzie słychać BACH! BACH! o północy - o tym dowiecie się w przyszłym roku.

A tymczasem kilka fotek:



Oto moje pucki. Okazało się, że najprawdopodobniej mam alergię na sztuczne mleko. Ale to nic poważnego. Rodzice stwierdzili, że znaczną mnie znowu karmić mlekiem jak mi moje szorstkie pucki się wygładzą.

>>>>>>>>>@@@<<<<<<<<<



Na tym zdjęciu miałam szeroko otworzyć gębusię, co by Blogoczytacze zaobserwowali jakiego mam zęba - może następnym razem :-)

>>>>>>>>>@@@<<<<<<<<<



A tu jestem zmęczona pozowaniem do zdjęć szczęki. Jak tata chce zdjęcia zębów to niech idzie ze mną na RTG zęba a nie robi podchody w sypialni...

>>>>>>>>>@@@<<<<<<<<<



A kto zgadnie, co sprawdzam krokodylowi??

>>>>>>>>>@@@<<<<<<<<<



Zgodnie z obietnicą - pozdrowienia dla niezaspokojonych czytaczy bloga Marcinka. Jak będzie odzew na szerszą skalę, to dam nawet zdjęcie Jego brata Pawła.

>>>>>>>>>@@@<<<<<<<<<
>>>>>>>>>@@@<<<<<<<<<
>>>>>>>>>@@@<<<<<<<<<

Wesołego Sylwestra i Łagodnego Noworocznego Poranka

Życzą

Julka & reszta.

28 grudnia 2008

No i stało się.



Stało się przez chwilkę przy oparciu kanapy. I fajnie się stało, bo znowu nowa pozycja, z której więcej było widać. Stało się do czasu aż nogi się pozginały. Potem się zleciało na pampersa. Ogólnie było fajnie.

Takie są fakty. Tak. Mam tendencje do wstawania. Na razie z czyjąś pomocą, ale pion mnie obecnie fascynuje. Żaden poziom. Tylko Pion.

Nogi się prostują same. Jak siedzę na nocniku, to chcę wstać, jak się bawię, to chcę wstać, jak rodzice chcą mi odessać nos - też chcę wstać. Powoli ogarnia mnie szał wstawania.

Ach co to była za noc...

Nie dość, że większość charlałam i rodzice się zastanawiali czy to już zapalenie oskrzeli, czy może jeszcze taki zwykły suchy kaszel.

Po północy, kiedy już tradycyjnie trafiam z mojego łóżeczka na wielkie wyro rodziców - moją obecność zamanifestowałam krótrko: Zrzygałam się.

Ale starzy mieli ubaw, świeżo zmieniona pościel a tu bach - moje wymioty. Zaczęło się szczotkowanie, chusteczkowanie i wymiana mojego odzienia wierzchniego. Wszystko porzygałam.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Od momentu wydalenia z siebie pokarmu przez buźkę przestałam kaszleć - widocznie coś z jedzonka mi zalegało i nie mogłam odchrząknąć.

Teraz trapi mnie standardowy katar, jestem zmierźluchem i nie wiele rzeczy mnie bawi. Nawet sznurki, które tata ma przy swoich spodniach z dresu mnie nie bawią. Wszyscy więc czekamy na koniec mojego kataru. A w poniedziałek, u Lek. Rodzinnego znowu dowiem się, że jestem gruba.

26 grudnia 2008

Na kocu

Okazało się, że w święta nie tylko można się najeść jak świnia...

Dzisiaj się widziałam z moim prawie rówieśnikiem Marcinem. Pisze prawie, bo jest prawie o rok starszy. Mimo to chętnie się z Nim bawię i nie narzekam na różnicę płci.



Fajowo było, raz ja mu wydarłam gumową żabę z ręki, potem on mi wydarł piłeczkę, i nie chciał kulać jej do mnie, to mu znowu wydarłam, i za to dał mi w plery. Nie oddałam mu, bo przecież jestem bardzo grzeczna.



Katar, który mnie trapi ma tendencję schyłkową, więc wszystko ma się ku lepszemu. Na zabawę sylwestrową mam być już zupełnie zdrowa.

23 grudnia 2008

Święta, Święta i... przed Świętami

W wigilię wigilii Julcia z ekipą życzy Wszystkim Blogo-czytaczom, Blogo-obserwatorom i Blogo-komentatorom oraz ich rodzinom Wesołych i Spokojnych Świąt oraz Samych Pozytywnych Postów w Nowym Roku.



Z racji mnogości zadań do wykonania Julcia trafiła dzisiaj do pudła. Nic nie przeskrobała, ani nie prowadziła pojazdów pod wpływem, a jedynie umieściliśmy ją tam w celach ochronnych - żeby nic sobie nie zrobiła. Chyba dobrze jej się tam siedziało, bo prawie trzeba było ją siłą z tamtąd wydobywać.



Nasza choinka w tym roku jest kompaktowa i zajmuje kwadrat 30x30 cm i ma 80 cm wysokości. Julci to nie sprawia kłopotu, że mamy małą choinkę, bo zbytnio nie jest nią zainteresowana. Fakt że świeci i się błyszczy, ale te kłujące igły są nie do przejścia.

Jutro pierwsza w życiu Julci kolacja wigilijna. Ciekawe czy pociągnie za obrus...

22 grudnia 2008

Na dworze jak diabli - ziąb, a w buzi wyrasta pierwszy ząb...

No i się doigrałam. Moja szczęka najprawdopodobniej nie będzie już świecić pustkami.

Na dole w okolicach jedynki coś się przedziera przez warstwy dziąseł. Memlam językiem jak szalona, majstruję, dłubię rączkami ile się da. Efekty zobaczycie już wkrótce!

Mój uśmiech zrobi się pełniejszy, chodź zanim do tego dojdzie, będę musiała służyć jako "kasownik" i dziurkować bilety, to tu to tam moim jedynym skarbem.

Czy długo będę "kasownikiem", tego nie wiadomo, bo w kolejce już mi matka wymacała w górnej partii dziąseł następnego zębola.

18 grudnia 2008

Pechowo i wbrew grawitacji.

Wczoraj miałam nienajlepszy dzień.

Najpierw tata w nocy zasnął i mnie troszkę przygniótł. Na tyle intensywnie mnie spłaszczył, że się wściekłam i wydarłam wniebogłosy - rodzice mieli dodatkową pobudkę gratis!

Potem wywinęłam orła na kanapie, jakoś tak dziwnie z pozycji siedzącej zaryłam buźką w podłokietnik i nie umiałam się oswobodzić, co kosztowało mnie masę łez.

Jak rozryczałam się na całego, to przypomniałam sobię, że dawno nie jadłam, i dopiero po doładowaniu mojego żołądka odpowiednią ilością mleka uspokoiłam się na dobre.

Następnie, już jak co rano (musimy nocnika kupić) oddałam kał&mocz do analizy w laboratorium imienia Pampersa.

Co zrobiłam, tego dokładnie nie wiem, ale na chłopski rozum załatwiając się w pozycji siedzącej "wszystko" powinno iść w dół.

A tym czasem dół jedynie był czysty. Reszta, czyli plecy, łopatki, kark i pachy były ufifrane. Eksperci badający tę sprawę najprawdopodobniej wskazują na teorię wielkiego wybuchu.

No bo jak taka mała pupa jak moja może sobie igrać z grawitacją w biały dzień ? ...

16 grudnia 2008

Kim będę? Odc. 1



Temat ten zapewne powróci na łamy tego bloga, więc od razu go numeruję.

Pierwsze znaki na niebie wskazują, że będę... DJ'em.
Uwielbiam miksować melodyjki na macie, na której od czasu do czasu się bawię, a jeśli się bawię, to właśnie tym dzyndzelkiem to przełączania melodyjek. Melodyjek jest do wyboru, do koloru (aż dwie), ale zabawa w ich błyskawiczne przełączanie idzie mi naprawdę nieźle.

Interesuję się również futrem kota, ale nie ma chyba takiego zawodu jak futrolog, więc raczej sobie odpuszczę...

15 grudnia 2008

Lokata


Tytuł wskazywałby na zagadnienia bankowe, jednak dotyczy dobrze przespanej nocy, ktorej efektem jest super lok na środku glowy.

Po porannej toalecie jestem lżejsza o dwie bomby, po których pampersy wyglądały jak Hiroszima i Nagasaki.

Powyższa pozycja o tyle warta uwagi, gdyż od dwóch dni męczyło mnie zatwardzenie.

10 grudnia 2008

Ale mrózzz...



Za oknem straszliwy mróz, tata z mamą trzymają mnie pod grubą pierzyną, co bym się nie pochorowała ani mnie nie zawiało.

Mikołaj jak widać chodził po okolicy i nawet przyniósł mi grającego kubełka, z którym sobie nieźle radzę. Oczywiście są zgrzyty jak mi spada z kanapy, ale to drobiazg, bo rodzice mają mnie na oku i co chwila któryś jeleń mi podnosi.

Zaczynam wszelkiego rodzaju wspinaczki. Po poduszkach, po bokach kanapy, z łóżeczka zaczynam wystawać i chwytać co smaczniejsze kąski, które znajdują się dookoła mnie. Jak już się gdzieś powspinam, to potem klęczę i nie wiem co dalej zrobić, bo przecież wstać - nie wstanę. Rodzice nazywają to tarapaty.

Jak już się wpakuję w tarapaty, to lamentuję, złoszczę się i nie wiem ogólnie co poczynić dalej. Wtedy musi nadlecieć pomoc w postaci dorosłego i mnie wyzwolić z pułapki.

Na dywanie z kolei jak mi dadzą wolną rękę, to brykam w zakresie 180 stopni, i zaczynam pełzać... do tyłu, bo tak jest łatwiej.

Jak z kolei siedzę na dywanie dłużej niż kilkanaście minut, to czasem zawieje mną i wywalam się prosto na twarz, albo ducnę tyłem głowy o dywan. Jeśli widzę, że ktoś się nade mną lituje i mnie dobrucha od razu zaczynam się żalić.

Dopiero ostatnio odkryłam, że padając na twarz można się poniekąd ochronić rękami. Ale nie wiem do końca o co w tym jeszcze chodzi, więc większość upadków równa się szorowaniu twarzą po dywanie.

03 grudnia 2008

Diablolog

Diablolog, to w uproszczeniu Diabeł-Neurolog. "Przemiła" lejdi, z którą nam się dane było spotkać kilka razy, chociaż po ostatnich kontaktach Pani D. z Anią - po raz ostatni.

Wszystkich grzechów nie będziemy opisywać, bo nie chce nam się pisać trzydziestu ośmiu stron. Więc skupmy się na ostnim odcinku.

W naszym ulubionym Kombinacie Leczenia Maluchów czyli Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach po wykonanym USG głowy Julci, Pani Diablolog miała jedynie wydać decyzję dotyczącą szczepień dziecka. Sama nam powiedziała, że mamy się do Niej zgłosić niezależnie od długości kolejki oczekujących na korytarzu, bez dziecka, tak na żywca.

Ponieważ nie jesteśmy wredni i nie sami nie lubimy jak się ludzie przed nami wciskają w kolejce (ZWŁASZCZA PRZEDSTAWICIELE HANDLOWI FIRM FARMACEUTYCZNYCH !!!) postanowiliśmy przeprowadzić nalot na gabinet w godzinach bardzo wczesno porannych, gdzie nawet "superprzemiłe" panie w rejestracji przewracając się na drugi bok chrapią ile wlezie w swoich łóżkach, czyli ok. 6:30. Nalot nie tyle obejmował gabinet, co bardziej krzesła umieszczone na wprost drzwi do pokoju pani doktur.

Upływający czas, powodował zapuszczanie korzeni na coraz to bardziej niewygodnym siedzisku, oraz sprawiał iż coraz mniej wolnych krzeseł zostawało na korytarzu. Owszem, dużo rodziców cierpiących, z jeszcze bardziej dotknientych tragedią ich dzieci i z tego nie ma sie co nabijać, ale są niestety ludzie(?), którzy bardzo potrafią nadużyć wyrozumiałość i uległość tych biednych ludzi osłabionych przez cierpienie.

Wracając do czasu, który upływał nieubłagalnie (godziny przyjęć to od 8:00 do 18:00) zaczął się dłużyć do kwadratu, kiedy wybiła 8:15 ; 8:30 ; 8:40 ... aż w końcu pojawiła się "gwiazda" na korytarzu i oznajmiła:

"...proszę mnie nie denerwować i proszę się nie buntować, bo nikogo nie przyjmę. Dzisiaj przyjmuję tylko tych zapisanych..."

My nie byliśmy zapisani, więc Ania poszła na pierwszy ogień, celowo nie domykając drzwi i się zaczęło:

Diablolog: "proszę wyjść!" (szkoda, że nie w stylu Palikota: paszoł won!, albo RAUS!, ale co tam.)

Ania: "nie wyjdę, do póki nie dostanę wyników USG, (które Franca nosi u siebie w torebce, zamiast zostawiać w kartotece)"

D: "Jest Pani bezczelna, proszę wyjść"

Po dłuższej wymianie zdań, której nie chce mi się tu pisać, dostaliśmy to czego chcieliśmy (o dziwo, da się jednak jak się chce), jakiś oburzony rodzic w międzyczasie zamknął drzwi z gabinetu, widocznie nie chciał słyszeć jak jego ulubiona lekarka słyszy słowa krytyki pod swoim adresem.

Mając wyniki w ręku, podziękowaliśmy i obecnie szukamy neurologa. Bardziej normalnego.

Wychodząc z przychodni, człowiek sobie myśli.
Patrzcie ludzie, jaki sam los sobie zgotowaliście.

Lekarz, żyje z tego, że leczy ludzi. I zamiast utrzymywać co najmniej partnerskie relacje, to traktuje ich jak ostatnie szmaty, które mu tylko uprzykrzają życie, a tak naprawdę bez ludzi nie miał by szans egzystencji w tym zawodzie.

A ludzie? Cóż. Są na tyle stłamszeni chorobą, cierpieniem, że dają się traktować jak szmaty, a wręcz się o to proszą.

I Tu jest bolesne to, że osoba inteligentna i wykształcona (teoretycznie za taką uważa się lekarza) potrafi uważać się za boga, spuszczając ludzi niczym odchody w toalecie. Potrafi tłamsić pacjentów jak świnie w korycie, wykorzystując właśnie to, że im jest źle. Tak być nie powinno.

Na koniec, żeby wyrzucić z siebie negatywne emocje, coś miłego. Julcia jesienną porą w domu:

29 listopada 2008

Julka kontra kot. Wywód XVII

Stosunki kota do Julki można porównać do tych pomiędzy USA a Rosją. Czyli nic szczególnego, każde sobie, nie ingerując zbytnio w terytorium drugiego.

Oczywiście Julka ma ambicje wytarzać kota, za ogon potarmosić i temu podobne, lecz nasze obserwacje potwierdziły, że dzieje się tak jedynie gdy ma w pobliżu wsparcie dorosłego. Wsparcie w postaci obecności. No bo przecież Ania czy ja, nie będziemy trzymać na siłę kota, żeby Julcia mogła sobie zrobić z jego ogonka precelka. Ale wracając do rzeczy, Julka tylko przy nas jest skora do targania futrzaka za futro.

Po kilku dyskretnych obserwacjach okazało się, że Nasze Dziecko postawione sam na sam z kotem wcale już nie jest takie odważne jeśli chodzi o targanie, kopanie i inne temu podobne wybryki. Może to kwestia czasu, a może po prostu zawarli jakiś pakt o nieagresji w stosunkach jeden na jeden, bo kot się do Niej łasi i mili, a Ona delikatnie, końcami paluszków smyra go po całym futrze i zaraz szybko cofa palce.

Natomiast będąc przy nas, ostatnio wzięła kota za kark, i przeorała nim 180 stopni wokół swojej osoby po kanapie tam i spowrotem. Po prostu kot fruwał niczym ścierka podłogowa.

Bardzo się tego baliśmy, bo gdyby zrobiłby to dorosły, to Kicia albo by wyła głośno i w dodatku dziabnęła by swoimi ząbkami, albo pazurkami.
A tu nic. Kotek dał się "wyciorać", po czym odzyskawszy wolność oddalił się powoli w kierunku swojej skrytki.

28 listopada 2008

No i mamy my.

Przypętała się ni stąd ni z owąd. Nikomu nie potrzebna i nie wiadomo czym się skończy. Trzymamy kciuki, że to tylko katarek i spółka. Ale coś na rzeczy jest:

Julka kicha 17,5 raza w ciągu godziny, sopelki zaczynają wisieć z nosa i lewe oczko jest zaczerwienione. Na szczęście NIE doskwiera Jej temperatura wyższa niż ustawowa, suchy/mokry kaszel i ogólny stan zrzędząco-marudzący.

Czyli do d*py, że coś się wokół Naszej Dzidzi kręci, ale pozytywne jest to, że nie jest źle i pomimo iż Jej organizm ogłosił stan wyjątkowy, to w centrali humor dopisuje.

Oby centrala dalej była we właściwym humorze aż do wytępienia terrorystów z organizmu Julki.

A jak się nazywa organizacja terrorystyczna atakująca organizm Julki? - Julkaida.

27 listopada 2008

Zima od (nie)praktycznej strony.


Ach te spacery! Piszę z lekką nutą narzekania, bo nie cierpię jak rodzice opakowują mnie w sterty i tony ubrań, kombinezonów, czapek z dzyndzołami i innymi wkurzaczami.

Jak już mnie opatulą, to jestem wściekła i zaczynam bzyczeć a rodzice mają wyścig aby jak najszybciej wyjść ze mną z mieszkania.

Dopiero po zaczerpnięciu świeżego oddechu na dworze uspokajam się i delektuję się cudownym klimatem spaceru.

25 listopada 2008

A Czy Ty Wiesz, co czyta Twoje dziecko?

Bo Nasz Mały "Czytelnik" ma swoją ulubioną pozycję, którą wertuje samodzielnie, nierzadko do góry nogami, jednak brak w niej napisów i wiele trzeba domyślać się samemu co autor miał na myśli.



Okładka.

Przyjaźnie uśmiechnięta mordka głównego i jedynego bohatera wskazuje, że do szkoły, uczelni i innych przedszkoli można paradować z uśmiechem, nie bacząc na muchomory pod nogami.
Wprawne oko wypatrzy, że okładka nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi, czy hipopotam idzie do szkoły znajdującej się przy kościele, czy przy meczecie. Napięcie zostaje więc zachowane.



Strona 1

Każdy poranek jest ciężki. Zwłaszcza jeśli o świcie wpada nam do okna zachodzące słońce, znajdujące się już wysoko na niebie.
Hipopotam nie ma lekko, gdyż przeciąga się dopiero po zaścieleniu łóżka, obowiązkowo po włożeniu kapci.



Strona 2

Jedna ze stron bardziej kontrowersyjna, jeśli chodzi o wychowanie. Bo jak tu dziecku wytłumaczyć, że robienie kałuży na pół łazienki jest dobre i ekologiczne. Pod znakiem zapytania jest również pozycja Hipcia (na narciarza), przypominająca delikwetntów z marginesu, krzątających się po Katowickim dworcu PKP. Również mycie samych dziąseł szczoteczką do zębów stoi pod dużym znakiem zapytania.



Strona 3

Godzina siódma na zegarze, to dobry przykład, bo kto rano wstaje, temu... itp. jednak picie napoju gazowanego oraz użycie tacy spotykanej w różnych fastfudziarniach, nie wróżą zdrowego stylu życia Hiposława. Kwestię pomarańczowego widelca i krojonego mydła między jajkami (na tacy) pozostawiam bez komentarza.



Strona 4

Czwarta strona, rozwiewa nasze okładkowe wątpliwości. Meczet znikł, Hipopotam jest pilnym uczniem i z przyjemnością wędruje do szkoły, niezależnie od tego czy czeka na niego pała z gegry albo kartkówa z histy...



Strona 5

...wędrówka do szkoły nie zawsze dociera do celu. Tym razem Hipcio poszedł "na baje" i uczy się ze swojej murzyńskiej czytanki w towarzystwie grzybków. Cóż. Samo życie.



Strona 6

Popołudniami, w ognisku nasz bohater maluje, oraz bywa luzakiem (ręka w kieszeni). Plama na podłodze - bez komentarza.



Okładka z tyłu.

Podsumowanie.
Na wagarach też można się nauczyć. Np. o skali kwasowości i zasadowości roztworów (Ph)... Tylko weź tu wytłumacz niemowlakowi co to są jony... Julka patrzy się co najmniej dziwnie.

24 listopada 2008

W trakcie realizacji...


Przygotowania do tegorocznych jasełek już trwają...

W końcu zasnęła.

Po pięćdziesięciu sześciu minutach usypiania, po tarmoszeniu się, który wybrać bok i po szesnastokrotnym przeczytaniu "Rzepki" i trzydziestym drugim "nagle gwiździe, nagle świście, parze buch i kołach w ruch" Nasza Mała Lokomotywa postanowiła zasnąć, chodź nie od razu, najpierw powoli jak żółw ociężale possała butelkę z mlekiem ospale...

I mamy w związku z tym chwilkę ciszy, czas na zebranie myśli i krótką notatkę na blogu, chodź trzeba się spieszyć, bo Nasz Mały Bączek może się zaraz obudzić i będzie znowu bzyczeć!

Reasumując dokonania i poczynania:

1. Julka siedzi już ładnie, bez podparcia. Nie odpada ani do tyłu, ani w kierunku swych stóp, czyli pion ma pod kontrolą w pozycji siedzącej.

2. Raczkować na razie nie myśli, pupkę lekko dźwiga, ale nie przemęcza się zbytnio. No bo i po co.

3. Zaczyna rozrzucać zabawki, najlepiej jak w pobliżu jest jakiś frajer, który podnośi co chwila zrzucone zabawki, i zabawa trwa dalej.

4. Jedzenie. Hmm. No z tym sprawa jest skomplikowana, bo większość rzeczy z butelki (zupki, kaszki, sztuczne mleko) nie mają oporu, żeby zawędrować do przełyku Julki i dalej. Natomiast jedynie nieliczne rzeczy podawane metodą łyżeczkową trafiają tam gdzie powinny (głównie owoce) - reszta spowrotem wraca niczym bumerang albo na śliniak, albo na odzież wierzchnią, albo też na wszystko co wokół, łącznie z podłogą, krzesłami, kanapą i ścianami.

5. Spanie w nocy. Po konfiskacie smoczka powoli dochodzimy do ładu i składu w spaniu, jednak nadal po pierwszej lub drugiej w nocy pobudki zdarzają się kilkukrotnie ze średnią raz na 1,5 godziny.

6. Skończyło się targanie za flaki kota. Kot obecnie obdarzany jest delikatnym, aksamitnym dotykiem dłoni dziecka poprzez muskanie. No chyba, że Kicia za blisko podejdzie, a wtedy to już sekundy potrzeba, aby kępka jej sierści została oderwana od reszty kota.

Pozostałe właściwości dziecka: Bez zmian.

PS. Spadający śnieg najlepiej łapie się buzią.

22 listopada 2008

Zima Zima Zima

Za oknem pingwiny pocierają się brzuchami, misie polarne nurkują w przerębli. Jednym słowem: MAMY OPAD.

Po przebudzeniu nocnym, Julka otrzymawszy od nas wiadomość iż za oknem panuje zamieć i jest biało, westchnęła, potarła oczy, puściła bąka i kładąc się na drugi bok poszła spać.

No cóż, narazie zero reakcji. Poczekamy rok lub dwa. Wtedy miejmy nadzieję, że będzie więcej entuzjazmu.

PS. Kot przyjął wiadomość o śniegu z należytym dla siebie spokojem.

Na zdjęciu poniżej słynny badacz polarny Juliusz Sopelek, znany hodowca i łowca rzadkich gatunków motyli, występujących jedynie na kole podbiegunowym.

19 listopada 2008

Zabawki

Jak powszechnie wiadomo najlepsze zabawki dla dzieci to takie, które w szczególności nie są przeznaczone do zabawy, oraz stanowią zagrożenie dla dziecka i jego otoczenia.

I tak, Julka uwielbia dorwać się do pilotów od wszelakich urządzeń, zwłaszcza gdy coś się dzieje podczas ślinienia przycisków i ogólnego miętoszenia danego pilota. (np. nagłe podgłośnienie radia, przy jednoczesnym przełączeniu stacji na taką, w której zrzędzą politycy, lub ojciec dyrektor)

Nic nie smakuje tak dobrze jak niania elektroniczna, zwłaszcza jeśli ma dobrze naładowane baterie.

Dzwoniąca komórka to już istny szał, bo nie dość że świeci, nie dość że wydaje dźwięki, to jeszcze drży niczym zziębnięty golas na śniegu.
Co do komórki, to nie dajemy Julci ssać i lizać, dlatego że na niej jest pełno zarazków i innych zenobii, ale też ze względu na pole magnetyczne, elektryczne i inne, którego według wszystkich operatorów sieci komórkowych oczywiście nie ma.

Z komórką jest o tyle heca, jak się ma Julcię na rękach, i ktoś zadzwoni, to zaczynają się zapasy w stylu Julka kontra rozmawiający dorosły, polegające na odebraniu sobie wzajemnie sprzętu do telefonowania.

Zdecydowanie, powinien być przepis zakazujący trzymanie dziecka na rękach i słuchawki przy uchu jednocześnie, chyba że używamy zestawu głośnomówiącego do telefonu, bądź dziecko przełączymy w tryb uśpienia.

Z ciekawszych rzeczy niedziecięcych interesujących Naszego Młodego Osobnika są wszelkiego rodzaju bidony, termosy, pojemniki na mleko, pokrywki, a po kąpieli obowiązkowym zajęciem jest trzymanie oliwki w rączkach wraz z możliwością polizania zawartości butelki...

15 listopada 2008

Mamowa czy tatowa?



Do kogo bardziej jestem podobna?

Osądźcie sami.

Do tej pory od narodzin, wszyscy mi mówili, że jestem tatusiowa...
Teraz, po sesji na mietku (nasza kanapa) zdania są podzielone...

11 listopada 2008

TrzecioSmoczkoDobaBez

Trzecia doba bez smoka,
Minęła mi w mgnieniu oka.
Wyję głośno, czasem krzyczę.
Może mi ktoś smoka wsadzi - liczę.

Mamy już trzy dni i dwie noce bezsmoczkowe.
Jest dobrze, chodź jedni twierdzą że to za wcześnie, inni zaś twierdzą że za późno. I znajdź tu człowieku złoty środek.

Julcia jest troszkę bardziej marudna, ale głównie w momentach kiedy dotychczas smoczek sie pojawiał w jej ustach.

Najwrażliwsze momenty to jazda samochodem po przebudzeniu, nocne wstawanie i troszkę dłuższe niz dotychczas usypianie.

Po prostu robotę którą wykonywał za rodziców smok (uspokajanie) - obecnie muszą odwalić rodzice. Najgorzej jest nocą i kiedy się jedzie samemu z Julką samochodem, a trzeba rozmawiać przez telefon*.

__________

* - zabrania się używania przez kierowcę telefonu komórkowego - zakaz obowiązuje, gdy wymaga to trzymania słuchawki lub mikrofonu w ręku

08 listopada 2008

Smok!


Dzisiaj starzy mi zarekwirowali smoka. Tęsknię za moim dotychczasowym gumowo-plastikowym przyjacielem. Największy kryzys mam w czasie jazdy autem. Jestem wściekła wtedy, bo i mój głód smoczkowy mały nie jest i pali mnie od środka. Ale trzeba się przemęczyć.

Mój obecny nałóg smoczkowy wynika nie tyle z moich potrzeb ssania, co bardziej z potrzeby i przyzwyczajenia rodziców w celu mnie uspokajania.
W razie niepowodzenia w terapii antysmoczkowej pocieszeniem jest mój rehabilitant - Pan Tomek, ktory jest bardzo śmieszny i oprócz tego że jest śmieszny opowiada, że jak był małym dzidziusiem, to ciumkał smoka aż do szóstego roku życia.

Rispekt!

03 listopada 2008

Nasze Przypuszczenia...

...się sprawdziły.

Pierwszy dzień po świętach: "Wszystkich Świętych" & "Dzień Zaduszny" zaczną grać kolędy w marketach.

Nie tyle kolędy dziś usłyszeliśmy co zobaczyliśmy na jednej z wystaw w pewnym markecie ustrojone już choinki z zapalonymi lampkami. To się nazywa "Chłit materkingowy".

Jutro pewnie tam zaczną grasować bandy mikołajów, a pojutrze renifer na saniach przywiezie hałdy śniegu i sople!

Na przyszły tydzień zaplanowano noworoczne przyjęcie ze strzelającymi korkami od szampana a pod koniec listopada, kiedy większość będzie lać wosk przez ucho klucza, ów superszybki sklep będzie już dawno po walentynkach.

Julka przeszła obojętnie obok choinek. I dobrze. A co się będzie poddawać głupim trendom.

01 listopada 2008

Z wózkiem przez cmentarz.

Temat na czasie, akcja znicz trwa a nam dzisiaj było dane po raz pierwszy przemierzyć nekropolie we trójkę z wózkiem. W środku rzecz jasna wózka Julka ssała swoje paluszki, bawiła się Dionizym i kukała na tłumy ludzi.

Rajd z wózkiem po grobach w dniu 1 listopada to niełatwa gratka. Na nasze szczęście wybraliśmy się rano, gdzie tłum ludzki nie był w swojej szczytowej formie, oraz nie padał deszcz. Mimo że kupa ludzi spała po wczorajszych ostro zakrapianych 'helołinach' to jednak przedzieranie się przez stado babć i dziadków (nie obchodzących święta duchów czy dyń, sam nie wiem o co w tym hamburgerowym święcie chodzi), obładowanych torbami, w których pobrzdękiwały wypasione znicze (im większe tym lepsze) oraz bukiety i donice (również im większe i bujniejsze tym lepiej) nie było łatwe.

A to gromadka rodzinna z babcią na czele i jej córką nie chciały ustąpić pierwszeństwa z naprzeciwka wymuszając ruch na naszym pasie, a to inny dziadek zagadał się z jeszcze innym dziadkiem w sprawie ostatnich wyborów w Polskim Związku Piłkarzy Nieudaczników i temu różne podobne sytuacje.

Wszędowłażący ludzie pod koła to jedno. Inną przeszkodą są trakty, alejki i inne przesmyki znajdujące się na naszych cmentarzach. Generalnie wszystkie te dróżki sprawiają wrażenie, jakby były wydeptane dopiero po umieszczeniu grobów jako ostatni element cmentarza i ludzie często slalomem przeciskają się nimi jak mrówki w mrowisku niejedokrotnie potykając się o korzenie, śmieci, hałdy liści i inne drobnoustroje, które nie powinny pod ich nogami się znajdować.

Ileż trzeba samozaparcia, aby wbić się wózkiem w miejsce, gdzie dojść można tylko tiptopami pomiędzy płytami nagrobkowymi. Trzeba zacząć trenować podnoszenie ciężarów, breakdance i kilka innych dyscyplin na pół roku przed 1 listopada, żeby nie dać ciała z przenoszeniem wózka.
Inaczej czeka nas pozostawienie bolidu na głównej alejce z dala od miejsca do którego dokładnie się chcemy udać. A co robią niepełnosprawni, poruszający się na wózkach? Nie mam bladego pojęcia i szczerze im współczuję.
W ogóle ludziom na wózkach od czasu kiedy samemu pcham wózek szczerze współczuję praktycznie wszędzie. Polska to jedna wielka bariera, gdzie tacy ludzie najlepiej jak siedzą we własnym domu, bo gdzie indziej nie mają szans na egzystencję. Pionierem w antyprzystosowaniu urzędu dla osób poruszających się na wózkach/z wózkami jest Śląski Urząd Wojewódzki, gdzie wielki SCHÓD czeka już na progu, a tablice informacyjne po wejściu do środka czytelne są po pokonaniu kolejnych pięciu. Dalej jest jeszcze "lepiej". Jednym słowem: GRATULACJE!

Ale odbiegliśmy od tematu, a na cmentarzach jeszcze jedno nas dzisiaj wkurzało i dotykało. Palacze, Kopciuchy, Śmierdziuchy, różnie ich ludzie nazywają i my jako rodzice nic do nich nie mamy pod warunkiem, że z dala trzymają się od płuc naszego dziecka.
A dzisiaj?
Ile razy trzeba było czekać aż taki śmierdziel z fają w gębie przejdzie i oddali się na kilkadziesiąt metrów, aż łuna i swąd ciągnące się za nim zanikną bezpowrotnie.

O cenach parkingów, aferze w radiu i telewizji, korkach i niedzielnych kierowcach nie będę pisać, bo z tym co roku jest draka.

Julci się podobało. Nie narzekała. Była zadowolona i tryskała humorem aż po wieczorną kąpiel.

31 października 2008

Ahoj!


Lepiej w pionie niż w poziomie. Więcej widać i słychać. Koniec z ciągłym leżeniem na plerach.

29 października 2008

BoboFrut

Dziś tata zasadził mi bobofruta. Prosto w twarz.

Ale od początku.

Zaczęło się niewinnie od śliniaka na szyi. Jak tata przyszedł do mnie z łyżeczką, to czułam że coś się święci. Pewnie znowu kaszka, czy cuś. Będą kazali mi jeść a mnie to w ogóle nie rajcuje. Znowu popluję całą okolice. Ale może dopluję dziś do Kici?
To jedyna ciekawa rzecz w jedzeniu kaszki...
W trakcie moich rozważań nie zauważyłam jak obok łyżeczki naprzeciw mnie znalazła się pusta filiżanka a nieopodal filiżanki wyrósł niczym grzyb na ścianie miejskiej ubikacji BOBOFRUT.

Uwielbiam bobofruta, więc pomyślałam sobie, że nie będzie tak źle jak na początku przypuszczałam.

Tata wziął do ręki łyżkę i się zaczęło... bryzgaliśmy po śliniaku, po foteliku (dobrze, że w większości jest pomarańczowy), po mietku (to nasza kanapa, niestety zielona) i prawie zahaczyliśmy o dywan.

Już tata mi obiecał, że jak będziemy na dworze to pozwoli mi ufifrać jeszcze większy kawał ziemi. I takie podejście do sprawy mi się podoba. Wolność rządzi!

Zjadłam zaplanowaną ilość przez tatę, oczywiście pewien procent pożywienia wylądował na moim otoczeniu, no ale nie oszukujmy się - nikt w moim wieku nie je bezstratnie. Takie czasy.

Kanapę dywan i fotelik udało się ocalić. Nie nadają się jeszcze do pralki. Gorzej z moimi ciuchami, śliniakiem i szyją. Są bobofrutowe. Ale ze śliniakiem już gadałam, i powiedziałam mu, że to jest jego praca i musi się liczyć z tym że wygląda jak obsikana serwetka i tego się nie zmieni. A ubranka to podobno się wypiorą. Za siódmym razem wprawdzie, ale upiorą. No ale to nie moja wina, że producent bobofrutów nie robi bezbarwnej żywności. Albo przynajmniej nie dodaje tony odplamiacza na każdą butelkę.

Najważniejsze jest to, że coś mi w końcu smakuje po cycusiowym mleku, które było najlepsze. Piszę było, bo mam go coraz mniej. Mama już nie ma siły produkować...

Poniżej typowy smakosz bobofruta z okolic Działdowa ze słynną łyżką która przyspiesza odpływ zbędnego pokarmu kierując ów pokarm na okolice szyjno-plecowe omijając uszy. Względnie czyste okolice gębusi spowodowane są przygotowaniem smakosza do sesji foto poprzez wcześniejsze ośmiokrotne wytarcie twarzy pieluchą typu tetra oraz potrójnym wyciśnięciem śliniaka rozprowadzając jednocześnie nadmiar pokarmu równomiernie na klatce piersiowej, pod pachami i w okolice pępkowo-pampersowe.

27 października 2008

^^^

Po okresie stabilności i zadowolenia mam teraz okres marudzenia. Fakt, że dzidziusie takie jak ja uwielbiają stały rytm życia, no ale żeby taki rytm prowadzić to rodzic musiałby pracować w budżetówce, a najlepiej to w ogóle po urlopie macierzyńskim przejść na płatny wychowawczy którego nie ma, a po wychowawczym na emeryturę. I wtedy można się bujać z dzieckiem.

Życie jednak lezie własną drogą i rodzice od czasu do czasu zostawiają mnie a to u jednej babci, a to u drugich dziadków. Tak też było i w ubiegłym tygodniu, więc się rozregulowałam.

Marudzę średnio od 3.00 do 4.30 w nocy i potem idę spać, żeby o 6-stej nad ranem również pomarudzić i pobrzęczeć. By rodzicom nie było za łatwo, nie zasypiam prędko i tak ot. Muszą się nieźle napocić zanim zamknę swe oczy na dłużej...

Zębiska też mi idą, ale żaden nie raczy wyjżeć na świat, dłubię, majstruję i próbuję wszystkiego ale wyjść ochoty nie ma ani jeden. Skandal.

Jak mnie położą do zabawy na plecach to jestem grzeczna, ale powiedzmy sobie szczerze, na plecach to leżą kilkumiesięczne bobki.
Ja po okresie krótszym niż 10 sekund obracam się na brzuch, bo oglądanie sufitów jest daremne. I wtedy pojawia się problem, bo na brzuchu to też jest nie wygodnie, fakt że więcej widać, ale co z tego skoro przez dłuższy czas trzeba głowę uniesioną trzymać...

I powstaje mała sytuacja patowo-kocowa. Nie chcę być na brzuchu, ale przewrócić się spowrotem na plecy nie potrafię. I potrzebna jest interwencja osób trzecich... dobrze że to tych czynności człowiek dostaje ludzi z urzędu - rodziców!

25 października 2008

19 października 2008

Miszmasz

Mam pół roku. Skończone. Kupe czasu minęło, szybko to przeleciało. Przedemną jeszcze dużo takich "półroków", chodź nie tak intensywnych jak te pierwsze pół.

Z moich ostatnich wybitnych osiągnięć należy przytoczyć turlanie się z pleców na brzuch w różnych warunkach, przy różnym podłożu.

Moje spanie nocne to katastrofa. Dzisiaj nie dość, że od wieczora się budziłąm co godzinę, to jeszcze od 3:36 w nocy nie spałam do rana wydzierając się wniebogłosy, płakałam, dziergałam ustami dziąsła i dodatkowo miałam kupę. Nie pomogło nic. Głaskanie, smyranie, mlekopicie, przenoszenie z łoża do łóżka. Kompletnie nic.

Jeszcze jednym ciekawym elementem mojego życia, który jest godny odnotowania, jest gaworzenie. Gulgam, bulkam, memlam, grrrr, bebe, dadadada, no i na mleczko wołam A-Gii!, tzn. jak jestem głodna tylko.

Pozatym kopię, rozdaję zaciśnięte pięści na boki, tarmoszę za futro kota, ciągnę za włosy kobitki i różne temu podobne wyczyny jak na małego huliganka domowego przystało.

16 października 2008

Jest nowy rekord!

Na dzień przed przypadającą rocznicą upamiętniającą półrocznicę powstania Julci mamy nowy rekord.

Julcia wygenerowała kupę tak wielką, że nie łopatki i kręgi szyjne były utytłane jak ostatnio, a USZY, WŁOSY i temu podobne okolice!

Wyżej i dalej już się nie da. W poniedziałek składamy wniosek o wpis do księgi rekordów Guinnessa.

14 października 2008

USG Bioderek

Się wybraliśmy. Na umówioną wizytę w sprawie USG bioderek Julci.

Jak zwykle na początku nie obeszło się bez dymu w rejestracji. Te baby se myślą, że mogą wszystko, wszędzie i na wszystkim.

A wała!

My się nie dajemy i z Paniami rejestracyjnymi walczymy. Paniami? Czy to są wogóle ludzie? Zakwalifikowałbym je raczej do kategorii "potwory i spółka" ale to już inna sprawa.

Poszło o zły PESEL i brak karty czipendejlsowej ale to oczywisty standard. Na koniec Panienka z okienka rzuciła mi Julciną książeczką! Skandal. Jutro idę nazdać do NFZ'tu, napiszę do Pani Minister Zdrowia Ewy Koparki, a przed przychodnią wykręcę masę wentyli z wszystkich samochodów, gorzej jak babsztyl jeździ tramwajem do pracy :-/

Po spędzeniu przykrych chwil w rejestracji, za nami utworzył się giga korek, wziąłem wózek pod pachę (dosłownie) i zawędrowałem na I piętro po schodach do poczekalni poradni preluksacyjnej w celu ww. USG.

Na górze okazało się, że ludzi takich jak ja jest sporo, i więcej widziano jedynie na Giewoncie. Bywa i tak.

Po krótkim wywiadzie, kto jest ostatni szybko okazało się, że to jest kilka kolejek, do różnych gabinetów, więc pojawił się promyczek nadziei, iż wyjdziemy stamtąd przed północą.

W poczekalni było dużo małych bubusiów, większość mniejszych od Julki i nawet nie było specjalnego wrzasku.

Po dwóch minutach wyszedł Pan Doktor i zawołał... o dziwo NAS. Jupi! Wchodzimy!

Jedna matka próbowała wcisnąć się przed nami, ale odgoniłem ją wózkiem. Nawet chyba przejechałem jej jedną nogę kołem, ale czego się nie robi z miłości do dziecka...

Jak się okazało USG wykazało totalny brak patologii w biodrach Naszej Klementyny i mamy się więcej już tam nie pokazywać - nie ma takiej potrzeby. Chyba, że sami zechcemy z Nią przyjść np. jak zacznie chodzić.

Najwięcej czasu w całym tym wyjściu do poradni zajęło nam ubieranie Naszej Tosi. Tak na marginesie dodam, że Nasza Tosia była bardzo grzeczna dzisiaj zarówno podczas nakładania okrycia wierzchniego zwanego potocznie ubraniem, jak i podczas samego badania.

Cały czas czeka nas wizyta u kardiologa jeszcze...

Wanna i Banany

Rzecz się nie tyczy owoców, lecz uśmiechów.

Poniżej, bez komentarza. Same zdjęcia.

Pomimo pory kąpielowej, mój humor dziś był na 11 punktów w skali 10-cio punktowej.







13 października 2008

Fiu Fiu

Wszyscy potrafią gwizdać ustami, tak właśnie "fiu fiu" lecz chyba nie ma osoby, która by potrafiła zagwizdać jednocześnie śmiejąc się. Usta zamiast układać się w trąbkę, bezradnie rozjeżdżają się na boki.

Nasze Dziecko nie potrafi jeszcze fiu-fiać ale dzisiaj podczas zasypiania nastąpił problem podobnego pokroju.

Otóż Julcia zasypia z butelką przy buzi, tak sobie ciumkając i jednocześnie zamykając oczka.

I tak było tym razem, jednak z racji dłuższego czasu usypiania Panna J. postanowiła zamanifestować swój dyskomfort poprzez nie tyle płacz, co drobny lamencik, a właściwie ubolewanie pod postacią płaczu w wersji light.

Podszedłszy do Niej i wsadziwszy smoczka od butelki w okolice otworu gębowego dolnego, Nasz Dzidziuś płacząc próbował ciumkać.

To naprawdę ciężka sprawa ciumkać mając jednocześnie usta w podkówkę. Nie dość, że rozjeżdżają się na boki, to kąciki ust dążą jeszcze ku dołowi. Wyrazy twarzy w tym momencie - bezcenne.

Przepraszam za brak fotografii, ale to już by była przesada, żeby z fleszem trzaskać w dziecko w trakcie zasypiania. To takie przydomowe sepuku by było.

09 października 2008

Pół

Od dawien dawna pół zawsze miało jakieś większe znaczenie. Wystarczy przejść się przed pierwszy sklep monopolowy i można od razu przekonać się, że PÓŁ to dla klientów ów sklepu całe życie. Niejeden klient oddałby życie za pół litra.

Pół litra, jeśli już o tym pół mówimy to może wiele zdziałać. Pan Mietek od kafelek za pół litra może nam zafundować równe fugi, a Pan Zdzisiek z wodociągów za pół litra dorzuci do kaloryferów również zawory przy okazji ich montażu, za które trzeba by normalnie zapłacić pięć dych.

Połowa mieszkańców pewnego miasta tak uwielbia obecnego premiera, że za nic na świecie nie zmieniła by tej nazwy, natomiast problem nastąpi jeśli spadnie poparcie dla obecnej władzy poniżej połowy. Jednak ten problem mają jedynie mieszkańcy Pułtuska.

Półgłupek i Pułkownik to mniej więcej pokrewne słowa, bo jak powszechnie wiadomo: "...tam gdzie zaczyna się wojsko, tam kończy się rozum...".

Przykładów można mnożyć i mnożyć, jednak wielkimi krokami zbliża się PÓŁ roku funkcjonowania Julci na tym świecie. Już niespełna tydzień pozostał do półrocznicy i z każdą sekundą jest coraz bliżej.

Nasz Skarb ma to wszystko jakby gdzieś, bo ani Jej się nie chce siedzieć - woli głową zanurkować między swoje pięty, ani rolować na podłodze, ani nie zamierza jeszcze jeść z łyżeczki zupy marchewkowej. Sama przyznaje, że nie przyszła na to jeszcze pora i po skończeniu siedmiu miesięcy dopiero przeanalizuje sprawę siadania, turlania się i opróżniania łyżki w sposób cywilizowany.

Cóż.
Na wszystko przyjdzie czas. Nam pozostaje czekać.

Na zdjęciu poniżej dowód na to, że nie łatwo jest czasem trafić w usta dziecka. Zdjęcie zrobiono na początku karmienia, gdzie wszystko jeszcze było względnie czyste...

07 października 2008

Przeszła Pszczółka

Przeszłam kolejny przegląd techniczny.

Wszystko jest jak należy. Ważę już ponad siedem tysięcy gramów. Dokładnie 7070 g, co jeszcze nie czyni mnie spaślakiem. Narazie ręce mam kiełbaskowate i nóżki też, ale to dlatego że za mało się ruszam i najchętniej lubie leżeć. Czasem owszem się powywracam to tu, to tam ale to są nudne sprawy, nie warte mojej uwagi. Jak zaczne chodzić, to se na dobre uruchomie nogi.

Pan Pediatra ocenił, że moja klata też jest niczego sobie i może coś mi tam kiedyś wyrośnie. Co i kiedy, to nie wiem a pan doktor kazał mi sobie głowy tym nie zaprzątać.

Druga sprawa to moje jedzenie niemleka. Dostałam zielone światło na niecycusine pokarmy, ale cóż z tego skoro mnie to kompletnie nie interesuje. Jedyne rzeczy jakie mi się w tym wszystkim podobają to śliniak, którym moge wywijać dookoła szyi oraz moje ręce całe utytłane w marchewce.

Jak mnie rodzice za dużo nawkurzają w dzień (np. z wciskaniem zmielonej marchewy w buzię), to im w nocy oddaję swoim "głębokim" i "ciągłym" snem.
Dzisiaj w nocy pobiłam rekord budząc się 14 razy w ciągu 12 godzin co daje rekordową średnią okołopobudkową co 50 minut. Już nie mogę się doczekać kiedy będę się budzić co 30 minut. Wtedy rodzice się będą mną mogli cieszyć prawie przez całą noc. Wyobrażam sobie jak mama skacze z radości.

05 października 2008

I po pierwszym razie.

W skrócie.

Nie w sobotę, a w niedzielę Julcia została poczęstowana czymś innym niż mlekiem.

Padło na marchewę.

Eksperyment się udał.

Nie wypluła pierwszej łyżki.

Śliniak, ręce, rękawy, szyja - wszystko w karotenie!

Po udanych zlizaniach z kilku łyżek, łyżkę niczym Wielki Zderzacz Hadronów - trzeba było wyłączyć a następnie oczyścić marchewkowe pole.

Po przeczyszczeniu, słychać było cichutkie chlip! chlip!... to Kicia wcinała pozostawioną odłogiem marchewkę ze słoiczka.

Wilk syty i owca syta.

Jutro podejście nr 2.

03 października 2008

A tymczasem jutro...

A jutro, tj. w sobotę być może nastąpi przełom.

Minister Sportu i Polityki Mlecznej zamierza jutro wprowadzić do PZPM'u (Pampersowy Związek Picia Mleka) Kuratora (w postaci marchewki). Ów kurator jak donoszą agencje prasowe ma zawiesić w prawach wszystkich członków zarządu jak i prezesa (czyli smoczki wraz z butelką). Kurator wkroczy na teren siedziby PZPM'u pod postacią zupki w towarzystwie ochroniarzy, czyli łyżeczki i śliniaka.

Prawdopodobnie w odpowiedzi ze strony UEMA (Union of European Milk Associations - Unia Europejskich Związków Mleczarskich), nałożone zostaną na nas sankcje, oraz zostaniemy odsunięci od organizacji Mistrzostw Świata w Odciąganiu Pokarmu EUROCYC 2012.

Zbieżność faktów przypadkowa.

02 października 2008

Znowu

Po raz drugi już dostaliśmy skierowanie na rehabilitację. Jak się okazuje, Julcia jeszcze nie potrafi trzymać głowy prosto podczas siedzenia, i schyla się ku przodowi czyniąc "allachy", oraz "wozi" ją na boki.

Z tą rehabilitacją to jest tak, że moglibyśmy jeszcze miesiąc poczekać i zobaczyć czy samo się nie wyklaruje, ale w sumie wolimy posłać ją znowu pod ręce Pana Tomka - Rehabilitanta, bo nic jej to nie zaszkodzi, a może pomóc i uchronić przed różnymi anomaliami.

Dzisiaj Julka ma także wizytę u doktora Petardy (Pediatry)

01 października 2008

Szczur


Kiedy rodzice zabierają mnie do fotelika, zawsze przyczepiają do jego rączki Szczura Dionizego.

Tak już się przyzwyczaiłam do niego, że gdy zasypiam trzymam go a to za ucho, a to za ogon.

Ostatnio tak byłam z nim emocjonalnie związana, że postanowiłam nie wypuszczać jego nóg nawet po zaśnięciu. I w dodatku trzymając oburącz niczym arbuzy!

29 września 2008

No to cześć!

Tata cały czas mnie męczy, żeby mnie nauczyć dawać cześć. Wprawdzie stopniowo nabywam już pewien odruch po wypowiedzeniu słów "DAJ CZEŚĆ" przez mojego przeciwnika, to jednak wg taty rękę podnoszę zbyt nisko i nie uśmiecham się jak należy.

Jak tak dalej ma wyglądać nauka życia to ja dziękuję. Nie dość, że trzeba ręce podnosić nie wtedy kiedy ma się na to ochotę, to jeszcze trzeba uśmiechać się z umiarem. Ciężkie życie.
Co to będzie jak tata albo mama będą chcieli mnie nauczyć zawiązywać sznurówki albo wkładać rajtuzy w dobrą stronę?

Oj, będzie się działo!Już czuję, że będę się denerwować, wykorzystywać grymasy na twarzy i potęgę zaciśniętych rączek walących różne powierzchnie. Trzeba jakoś stawiać opór, kurcze blade, nie?

Dzisiaj w nocy spałam w kratkę. Raz się budziłam, raz marudziłam. Nie chciałam ani mleka, ani smoka. Istna jazda dla rodziców i słabo śpiących sąsiadów. Może to w związku ze zbliżającym się końcem kwartału, albo że wrzesień się kończy, nie wiem, rodzice stawiają na moje uzębienie, które nadal ma status: "proszę czekać, zlecenie w trakcie realizacji".

Wiem tylko, że jak księżyc jest w fazie pełni to rolę głównego animatora nocnych harców przejmuje moja zastępczyni - Kicia. Wtedy na nic zdaje się głaskanie. Kicia miałczoli, drapie i lata niczym satelita po szafkach kanapie, stole, krzesłach, parapecie i innych orbitach. Jeszcze ani razu mnie tym harcowaniem nie obudziła, ale coś czuję że gdyby się tak stało, to rodzice rozważyliby przerobienie Kiciaka na coś mniej uciążliwego typu futro i pasztet albo kisiel i ciastka...

28 września 2008

Gondolola

Witam w końcówce weekendu.
Nareszcie przestało padać. Rodzice zabrali mnie na wybieg w celu wyhasania się. Oczywiście nie hasam jeszcze samodzielnie ale za pomocą wózka. No i właśnie o wózku dzisiaj zamierzam parę zdań napomknąć.

Do tej pory poruszałam się moją karetą typu gondola (jak inni mówią gondolola lub gorgonzola - nie mylić z gonadą!). W każdym razie chodzi mi o wózek głęboki, przez który każdy rasowy dzidziuś musi przejść.



Od czasu do czasu rolę wózka nr 2 spełniała przyczepka rowerowa z fabrycznym zestawem do przerobienia na wózek. Z niej już conieco widziałam i generalnie mi się podobało. Więc była to zajawka na wózek spacerowy jednak pozycja w hamaczku miała się daleko do tej ze spacerówki...



Jednak w sobotę w kościele miarka się przebrała. Powiedziałam KONIEC patrzenia w sufity, sklepienia, podpory i stemple! Chcę wreszcie patrzeć na asfalt, ludzi, znaki drogowe i inne "kwiatuszki" otaczającego nas świata i... się rozpłakałam. Lament był na tyle donośny w stosunku do ciszy która panowała akurat w kościele, że chyba starzy to zrozumieli i wyjęli zachomikowaną pod łóżkiem...



...SPACERÓWKĘ!!!



I teraz jestem gość! Widzę wszystko, wszyscy mnie widzą i w ogóle jest super. Nareszcie psy mogą podlecieć blisko, odlatujące gołębie widać jak na dłoni i nawet zdechłe ptaki też będe mogła widzieć!

Super się złożyło bo całe dotychczasowe życie oglądałam liście zieloniutkie dyndające na łodyżkach i falujące w szum wiatru.

Teraz będę mogła zaobserwować spadające okazy, i te leżące już na ziemi w kolorach innych niż zielone. Może jakiś liść zawita i do mojej spacerówy? Fajnie by było.

Tata mi obiecał, że jak nadejdzie pierwszy mróz, i nagle spadnie cała masa liści to pójdziemy się wytarzać w nich. Sęk w tym, że nie wiem co to mróz, bo od kwietnia kiedy z wami jestem, nie zaobserwowano w mojej okolicy mrozu. Oprócz zamrażarki, ale tam jeszcze nie umiem wejść, więc się nie liczy.

_______
Zdjęcia wykadrowano specjalnie dla czytaczy z portalu Pocztówki z Holandii ;-P

26 września 2008

Sekundy

Już ponad 14 milionów sekund funkcjonuję sobie na tym świecie. Dokładniej stan na godzinę 17:30 wynosi 14.006.400 (słownie czternaście milionów sześć tysięcy czterysta sekund) oczywiście zakładając, że urodziłam się dokładnie o 13:50:00 a to praktycznie niemożliwe, bo od momentu pojawienia się główki aż to wyskoczenia moich nóg też wiele sekund poszło się paść.

Sekunda to sprawa bardzo ulotna. Pstryk! i już następna leci. I tak w kółko. Ale też niby każda trwa tyle samo, a jednak nie do końca. Moim rodzicom bardzo się dłużyły sekundy kiedy byłam w szpitalu, zwłaszcza na OIOM'ie oraz w dniu wypisu ze szpitala kiedy to od 8-mej rana musieliśmy czekać na wypis do godziny 15-stej.

Przypuszczam, że rodzicom bardzo szybko lecą sekundy jak śpię (zwłaszcza w dzień) i w nocy pomiędzy moimi dojadaniami.

Mi z kolei szybko lecą sekundy jak wcinam mleko, a strasznie się dłużą jak narobię w galoty i nikt nie potrafi zajarzyć, że mam mokro, płynnie i na początku ciepło. Wtedy szlag mnie trafia i zaczynam wierzgać, kopać i wyraziście ryczeć. Wiadomo im dłużej leżę polana tym bardziej robi się zimno i niekomfortowo mówiąc delikatnie, a galoty same z siebie wcale nie schną. Jednak w 99% przypadkach krzyk lub płacz pomaga - przylatują od razu i mnie lustrują.

W czasie krótszym niż jedna sekunda działa mój czujnik ruchu. Czy to w wózku czy w samochodzie, po ustaniu ruchu brzdęk! otwierają się moje oczy niczym światła oświetlenia awaryjnego w hipermarkecie z tą tylko różnicą, że zamiast wskazywać na wyjście ewakuacyjne moje oczy pokazują ogromny apetyt na niespanie oraz zamiary zachowania brykonaśladowczego.

Za to za mało sekund przebywam w kąpieli. Nawet nie zdążę się nacieszyć otaczającą mnie wodą, nie zdołam polizać mydła na dobre a już rodzice mnie otrząsają w celu ocieknięcia z za dużej ilości kropli wody i walą mnie prosto w ręcznik. Żadnych przyjemności. Potem z kolei im leci czas szybko, bo muszą mnie zakonserwować (czyli zaoliwkować i zakremować czułe miejsca) tak szybko jak to tylko możliwe, jeśli się spóźnią czekają ich podtopienia z mojej strony.

Po kąpieli zwykle mam pełno sekund wkoło siebie, bo trzeba iść spać. Mogę sobie liczyć barany, włosy na głowie i jeszcze inne różne głupoty i nic.

Czas ucieka, wieczność czeka a spać i tak się nie chce...

Krew się sączy, krew się leje. Chyba oszaleję...

Mój tata lubi różne urządzenia, zwłaszcza elektryczne. Razem z mamusią bardzo lubią używać tej maszynki elektrycznej do krojenia, która robi wrrr wrrr i stoi w kuchni. Ja ponieważ jestem dzieckiem jeszcze do niej nie podchodzę.

Ale wracając do tematu krajalnicy to rodzice kroją na niej wszystko co się da: od bułek i chleba przez sery, salami aż po ogórki i pomidory. No i wczoraj tata kroił żółty ser. Ser jak wiadomo pod koniec jest już giętki i gumiasty prawie jak plastelina. Tata umiejętnie razem z serem wkręcił sobie paluszek w ostrze...

Efekt?

Wraz z plasterkami sera przygotowanymi do zjedzenia leżał kawałek palucha* - taki opuszek...

Auć!

Jak to piszę, to jesteśmy już po trzeciej zmianie opatrunku, powoli skrzep się tworzy. Wyczyszczono krew ze ścian, sufitu i podłogi. Pacjent jest w stanie stabilnym. Napływają kondolencje od Prezydentów państw ościennych. Premier odwiedzi nas jutro, a w Chinach ogłoszono 3 dni żałoby narodowej. Podobno również z tej okazji zbankrutował kolejny bank w USA.

Zdjęć celowo nie zamieszczamy. Zbyt drastyczne.

________
* - Pozdrowienia dla Darka P.

24 września 2008

Z kroniki policyjnej.

Z ustaleń Beskidzkiej Policji wynika iż albo Katarzyna H. przy współudziale Bartłomieja Z. źle przekazali tajemny przepis na TIRAMI-su albo Anna B. wcześniej już notowana jako Anna G. pokiełbasiła coś w realizacji przepisu i ww. TIRAMI-su nie udało się.
Dwie masy powędrowały do kosza, bez dalszych realizacji i bez szans na zgęstnienie. Policjanci bardziej jednak wskazują na ingerencję dwojga wyżej wymienionych wspólników przy gmeraniu i mataczeniu w przepisie.

A więc mroczny początek nastąpił w piątek.

PS. Dziękujemy Kasiu i Bartku za przepis, chętnie kiedyś się do was wprosimy aby zobaczyć jak robicie T-su krok po kroku.

A tymczasem wracamy do kroniki:

Po lekkiej depresji Anny B. wieczorową porą zaczaiwszy się w półmroku Ojciec Chrzestny Juli B. pseudonim Lisu wyniósł kanapę z pomieszczenia mieszkalnego przy ulicy Wieszcza Adama. Wraz z kanapą zniknęły poduchy poddpupne długie i pojemnik na pościel.
Lokalna policja nie wyklucza również współudziału Ojca Juli B. pseudonim Kalasanty w wynoszeniu drogocennego mebla.

Po przesłuchaniu podejrzanych ustalono, że ojciec wraz z chrzestnym usunęli kanapę z lokalu mieszkalnego w celu pomieszczenia gości na imprezę chrzestną, chodź śledczy bardziej optują za poważną libacją alkoholową wraz z dancingiem.

Nazajutrz rano, tj. w sobotę przy dużej ilości miejsca zaczęto tuszować naganny brak kanapy poprzez ustawienie stołów na których ustawiono pokarmy zmiennocieplne oraz słodkocieplne w postaci ciast i innych wyśmienitości. Jak podają organizatorzy, nie został odczuty brak TIRAMI-su, goście nie byli świadomi co ich ominęło.

Po pojedzeniu i popiciu oraz po kilku wymianach zdań, i po przekazaniu sobie z rąk do rąk Julii B. gromadka gości udała się do kościoła celem zwieńczenia dzieła przez lokalnego dush-pasterza.
Po wykonaniu oględzin, oraz przeprowadzeniu rutynowych czynności, ów dush-pasterz poczynił odpowiednie działania celem odnotowania w kartotekach tutejszej parafii.

Innych patologii nie stwierdzono.

Na zdjęciu poniżej, od lewej stoją:

Anna B. Matka Właściwa, wyposażona dodatkowo w świeczkę o długości ok. 60 cm, oczy niebieskie, wzrost średni. Świeczkę użyto zgodnie z jej przeznaczeniem.
Obok Ojciec Właściwy, trzymający wpół długości ciało swej żony, celem nierozprzestrzeniania się żony na terenach okołokościelnych.
Następnie Ojciec Chrzestny pseudonim Lisu, utrzymujący przez cały okres robienia zdjęcia Julię B. Należy nadmienić iż Julia B. pomimo prób ucieczki ani razu nie oddaliła się w kierunku ziemi.
Stawkę zamyka Starsza Siostra Anny B. Agnieszka G., (pseudonim mAgnes) pełniąca rolę Matki Chrzestnej mająca ręce wolne, co zmusiło Ją do trzymania rąk razem.

Protokołował Posterunkowy Zenobiusz Armata

23 września 2008

Cooooo ???



Coooooo? To Chrztu nie będzie?

Nie będzie, bo już był. W sobotę. Relacja niebawem.

Mikołajek

Mój kolega z dawnych lat (raczej z dawnych miesięcy, a jeszcze bardziej raczej z moich pierwszych miesięcy życia) świętował w niedzielę swoje pół roku. Kawał chłopa z tego Mikołaja, prawie już sam siedzi(mi jeszcze narazie sprężynowanie w głowie), je już niecycusiowe mleko i takie tam różne rzeczy jak na półroczkolatka przystało.

Coś czuję, że będzie nam się dobrze bawić, tylko oboje musimy bardziej skoordynować swoje rączki, nóżki i poprawić stabilność w siedzeniu.

Narazie każda ze stron "robiła rozpoznanie terenu" i przygotowywała podłoże do przyszłych wspólnych projektów.



M: Słuchaj, też nie masz jeszcze zębów?
J: Gadają, że kwestia dni. Tu, mi wychodzi, ale już kurna miesiąc się ciśnie i nic. Zmierzła jestem przez to strasznie.
M: Zalewasz...
=====



J: Jaka jest Twoja recepta na wygodne, stabilne siedzenie?
PS.: Buty masz zajefajne, mnie jeszcze w obuwie starzy nie wyposażyli. Obiecali dopiero na gwiazdkę.
M: Będziesz w moim wieku, to sama zobaczysz...
=====



"Ja Cię kocham, a Ty śpisz..."

=====

Mikołajku, jeszcze raz Ci życzymy Wszystkiego Naj Naj Naj, Bardzo Dużo Zdrówka, Szczęścia i więcej kontaktów z tojaJulką.

Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości Ewa & Bartek Press Foto Agency

Pampersy a sprawa recyklingu.

Ostatnio udało nam się sprawdzić, że pieluchy jednorazowego użytku są naprawdę jednorazowego użytku.

A zaczęło się wszystko od zrobienia standardowego prania, pieluchy śpiochy i inne wierzchnie okrycia Julci podlegające praniu w 90 stopniach.
Wszystko zgodnie z zasadami się potoczyło, pralka się nie zawiesiła, wąż odpływowy wylądował na swoim miejscu, czyli nie na podłodze - nie zalewając tym razem sąsiadów, jednak po wyjęciu prania wszędzie było pełno drobinek, cząsteczek, farfocli i innych niezidyntyfikowanych kawałków. Pierwsze podejrzenie padło na jakiś obrazek z jakiegoś body z rysuneczkiem np. serduszka. Ale im bardziej szliśmy w głąb pralki tym ilość cząsteczek zwiększała się proporcjonalnie do kwadratu.
Oblał nas zimny pot.
Czyżby znowu kot się wyprał?

Nie. Winowajca znalazł się na samym dole. Zasikany, wytarmoszony pampersik siedział cichutko w kąciku i czekał aż go ktoś wkońcu wydostanie z tej karuzeli śmierci.

Niniejszym potwierdzamy. Pampersów nie należy prać. Nie wracają do stanu użyteczności sprzed użycia. Testowane na Bucholcach.

Jednak nasze laboratorium nie poddaje się. W domu już grzeją kaloryfery od jakiegoś czasu. Zaczniemy je suszyć. Może coś z tego będzie do odzyskania.

PS. Dobrze, że w naszym wypranym pampersie nie było kupy, bo pewnie by wąż odpływowy zapchało i wtedy mielibyśmy malutki Czarnobyl...

18 września 2008

Cotygodniowy zawrót głowy.

Witam wszystkich, Julka mi wszyscy mówią a ja zastanawiam się czy to napewno moje imię, bo nie reaguję jeszcze zbytnio na nie. Czas pokaże.

Moje noce ostatnio wyglądają dość ciekawie, bo budzę się co godzina i błagam o jedzenie. I tak w dzień, jak i w nocy średnio po 60-ciu minutach spania krzyczę.

W ogóle krzyk to moja nowa pasja. Uwielbiam krzyczeć. Nie płakać, albo marudzić, ale właśnie krzyczeć. Gdy drę się wniebogłosy, sąsiedzi 5 pięter nad nami napewno mnie słyszą, również przejeżdżające samochody skutecznie zagłuszam. No z wyjątkiem śmieciarki, ale ze śmieciarką to jest naprawdę ciężko ją zagłuszyć, zwłaszcza jak robi bum, bum! i słychać resztki gruzu z remontu sąsiadów.

Przed spacerem ostatnio się strasznie dziwię, bo rodzice opakowują mnie w tysiące ubranek, śpiworków i zakładają mi tę czapkę, w której wyglądam niczym osiołek z krainy deszczowców. W sumie w tych wszystkich betach wyglądam jak worek treningowy, z tą tylko różnicą, że nikt mnie nie boksuje. I dobrze.

Na spacerach sypiam nawet, bo prawie nic nie widzę spod sterty ocieplaczy, osłonek przeciwdeszczowych i przeciwwiatrowych. Nudy straszne. Pogoda niczym na 1-go listopada, aż z domu się nie chce wychodzić.

Na szczęście od dwóch dni towarzyszy nam ciepło domowego ogniska w postaci Centralnego Ogrzewania w wersji Aktywnej, czyli ciepłe kaloryfery, czy też jak to niektórzy zwą kalafiory. Fakt, że w gardle troszkę drapie i sucho jakoś, no ale coś za coś. Lepsze powietrze suche i ciepłe niż lodówkowo-polarne, przy którym budziłam się z rączkami niczym produkty z Algidy.

Z ciekawszych rzeczy zbliża się wizyta u kardiologa i czekają mnie szczepienia. Muszę też nawiedzić mego pediatrę, tylko jak sobie pomyślę, że mam stać z tymi bidokami zakatarzonymi w kolejce w przychodni, to mi się dźwiga. A na polepszenie pogody to nie ma co liczyć, prawda?

Dziś 18? To wczoraj minęła mi pięciomiesięcznica. Mam skończone pięć i już myślę o szóstym miesiącu. Idę jak burza. Jedynie obracać na boki mi się nie chce, bo mi się nie chce i tyle. Wole leżeć na brzuchu i podziwiać świat inny niż sufitowy.

Z nowych futrzanych przyjaciół, oprócz spasionego Krecika, przybyła mi farfoclowa żaba o wdzięcznym imieniu Nasturcja. Lubię ją tarmosić i gryźć w nogi. To jest to. A Krecik dalej pozostaje niedostępny i jakiś osowiały się zrobił. Cały czas rozkłada ręce i wypina brzuch. Nie mam już do niego siły.