29 września 2008

No to cześć!

Tata cały czas mnie męczy, żeby mnie nauczyć dawać cześć. Wprawdzie stopniowo nabywam już pewien odruch po wypowiedzeniu słów "DAJ CZEŚĆ" przez mojego przeciwnika, to jednak wg taty rękę podnoszę zbyt nisko i nie uśmiecham się jak należy.

Jak tak dalej ma wyglądać nauka życia to ja dziękuję. Nie dość, że trzeba ręce podnosić nie wtedy kiedy ma się na to ochotę, to jeszcze trzeba uśmiechać się z umiarem. Ciężkie życie.
Co to będzie jak tata albo mama będą chcieli mnie nauczyć zawiązywać sznurówki albo wkładać rajtuzy w dobrą stronę?

Oj, będzie się działo!Już czuję, że będę się denerwować, wykorzystywać grymasy na twarzy i potęgę zaciśniętych rączek walących różne powierzchnie. Trzeba jakoś stawiać opór, kurcze blade, nie?

Dzisiaj w nocy spałam w kratkę. Raz się budziłam, raz marudziłam. Nie chciałam ani mleka, ani smoka. Istna jazda dla rodziców i słabo śpiących sąsiadów. Może to w związku ze zbliżającym się końcem kwartału, albo że wrzesień się kończy, nie wiem, rodzice stawiają na moje uzębienie, które nadal ma status: "proszę czekać, zlecenie w trakcie realizacji".

Wiem tylko, że jak księżyc jest w fazie pełni to rolę głównego animatora nocnych harców przejmuje moja zastępczyni - Kicia. Wtedy na nic zdaje się głaskanie. Kicia miałczoli, drapie i lata niczym satelita po szafkach kanapie, stole, krzesłach, parapecie i innych orbitach. Jeszcze ani razu mnie tym harcowaniem nie obudziła, ale coś czuję że gdyby się tak stało, to rodzice rozważyliby przerobienie Kiciaka na coś mniej uciążliwego typu futro i pasztet albo kisiel i ciastka...

28 września 2008

Gondolola

Witam w końcówce weekendu.
Nareszcie przestało padać. Rodzice zabrali mnie na wybieg w celu wyhasania się. Oczywiście nie hasam jeszcze samodzielnie ale za pomocą wózka. No i właśnie o wózku dzisiaj zamierzam parę zdań napomknąć.

Do tej pory poruszałam się moją karetą typu gondola (jak inni mówią gondolola lub gorgonzola - nie mylić z gonadą!). W każdym razie chodzi mi o wózek głęboki, przez który każdy rasowy dzidziuś musi przejść.



Od czasu do czasu rolę wózka nr 2 spełniała przyczepka rowerowa z fabrycznym zestawem do przerobienia na wózek. Z niej już conieco widziałam i generalnie mi się podobało. Więc była to zajawka na wózek spacerowy jednak pozycja w hamaczku miała się daleko do tej ze spacerówki...



Jednak w sobotę w kościele miarka się przebrała. Powiedziałam KONIEC patrzenia w sufity, sklepienia, podpory i stemple! Chcę wreszcie patrzeć na asfalt, ludzi, znaki drogowe i inne "kwiatuszki" otaczającego nas świata i... się rozpłakałam. Lament był na tyle donośny w stosunku do ciszy która panowała akurat w kościele, że chyba starzy to zrozumieli i wyjęli zachomikowaną pod łóżkiem...



...SPACERÓWKĘ!!!



I teraz jestem gość! Widzę wszystko, wszyscy mnie widzą i w ogóle jest super. Nareszcie psy mogą podlecieć blisko, odlatujące gołębie widać jak na dłoni i nawet zdechłe ptaki też będe mogła widzieć!

Super się złożyło bo całe dotychczasowe życie oglądałam liście zieloniutkie dyndające na łodyżkach i falujące w szum wiatru.

Teraz będę mogła zaobserwować spadające okazy, i te leżące już na ziemi w kolorach innych niż zielone. Może jakiś liść zawita i do mojej spacerówy? Fajnie by było.

Tata mi obiecał, że jak nadejdzie pierwszy mróz, i nagle spadnie cała masa liści to pójdziemy się wytarzać w nich. Sęk w tym, że nie wiem co to mróz, bo od kwietnia kiedy z wami jestem, nie zaobserwowano w mojej okolicy mrozu. Oprócz zamrażarki, ale tam jeszcze nie umiem wejść, więc się nie liczy.

_______
Zdjęcia wykadrowano specjalnie dla czytaczy z portalu Pocztówki z Holandii ;-P

26 września 2008

Sekundy

Już ponad 14 milionów sekund funkcjonuję sobie na tym świecie. Dokładniej stan na godzinę 17:30 wynosi 14.006.400 (słownie czternaście milionów sześć tysięcy czterysta sekund) oczywiście zakładając, że urodziłam się dokładnie o 13:50:00 a to praktycznie niemożliwe, bo od momentu pojawienia się główki aż to wyskoczenia moich nóg też wiele sekund poszło się paść.

Sekunda to sprawa bardzo ulotna. Pstryk! i już następna leci. I tak w kółko. Ale też niby każda trwa tyle samo, a jednak nie do końca. Moim rodzicom bardzo się dłużyły sekundy kiedy byłam w szpitalu, zwłaszcza na OIOM'ie oraz w dniu wypisu ze szpitala kiedy to od 8-mej rana musieliśmy czekać na wypis do godziny 15-stej.

Przypuszczam, że rodzicom bardzo szybko lecą sekundy jak śpię (zwłaszcza w dzień) i w nocy pomiędzy moimi dojadaniami.

Mi z kolei szybko lecą sekundy jak wcinam mleko, a strasznie się dłużą jak narobię w galoty i nikt nie potrafi zajarzyć, że mam mokro, płynnie i na początku ciepło. Wtedy szlag mnie trafia i zaczynam wierzgać, kopać i wyraziście ryczeć. Wiadomo im dłużej leżę polana tym bardziej robi się zimno i niekomfortowo mówiąc delikatnie, a galoty same z siebie wcale nie schną. Jednak w 99% przypadkach krzyk lub płacz pomaga - przylatują od razu i mnie lustrują.

W czasie krótszym niż jedna sekunda działa mój czujnik ruchu. Czy to w wózku czy w samochodzie, po ustaniu ruchu brzdęk! otwierają się moje oczy niczym światła oświetlenia awaryjnego w hipermarkecie z tą tylko różnicą, że zamiast wskazywać na wyjście ewakuacyjne moje oczy pokazują ogromny apetyt na niespanie oraz zamiary zachowania brykonaśladowczego.

Za to za mało sekund przebywam w kąpieli. Nawet nie zdążę się nacieszyć otaczającą mnie wodą, nie zdołam polizać mydła na dobre a już rodzice mnie otrząsają w celu ocieknięcia z za dużej ilości kropli wody i walą mnie prosto w ręcznik. Żadnych przyjemności. Potem z kolei im leci czas szybko, bo muszą mnie zakonserwować (czyli zaoliwkować i zakremować czułe miejsca) tak szybko jak to tylko możliwe, jeśli się spóźnią czekają ich podtopienia z mojej strony.

Po kąpieli zwykle mam pełno sekund wkoło siebie, bo trzeba iść spać. Mogę sobie liczyć barany, włosy na głowie i jeszcze inne różne głupoty i nic.

Czas ucieka, wieczność czeka a spać i tak się nie chce...

Krew się sączy, krew się leje. Chyba oszaleję...

Mój tata lubi różne urządzenia, zwłaszcza elektryczne. Razem z mamusią bardzo lubią używać tej maszynki elektrycznej do krojenia, która robi wrrr wrrr i stoi w kuchni. Ja ponieważ jestem dzieckiem jeszcze do niej nie podchodzę.

Ale wracając do tematu krajalnicy to rodzice kroją na niej wszystko co się da: od bułek i chleba przez sery, salami aż po ogórki i pomidory. No i wczoraj tata kroił żółty ser. Ser jak wiadomo pod koniec jest już giętki i gumiasty prawie jak plastelina. Tata umiejętnie razem z serem wkręcił sobie paluszek w ostrze...

Efekt?

Wraz z plasterkami sera przygotowanymi do zjedzenia leżał kawałek palucha* - taki opuszek...

Auć!

Jak to piszę, to jesteśmy już po trzeciej zmianie opatrunku, powoli skrzep się tworzy. Wyczyszczono krew ze ścian, sufitu i podłogi. Pacjent jest w stanie stabilnym. Napływają kondolencje od Prezydentów państw ościennych. Premier odwiedzi nas jutro, a w Chinach ogłoszono 3 dni żałoby narodowej. Podobno również z tej okazji zbankrutował kolejny bank w USA.

Zdjęć celowo nie zamieszczamy. Zbyt drastyczne.

________
* - Pozdrowienia dla Darka P.

24 września 2008

Z kroniki policyjnej.

Z ustaleń Beskidzkiej Policji wynika iż albo Katarzyna H. przy współudziale Bartłomieja Z. źle przekazali tajemny przepis na TIRAMI-su albo Anna B. wcześniej już notowana jako Anna G. pokiełbasiła coś w realizacji przepisu i ww. TIRAMI-su nie udało się.
Dwie masy powędrowały do kosza, bez dalszych realizacji i bez szans na zgęstnienie. Policjanci bardziej jednak wskazują na ingerencję dwojga wyżej wymienionych wspólników przy gmeraniu i mataczeniu w przepisie.

A więc mroczny początek nastąpił w piątek.

PS. Dziękujemy Kasiu i Bartku za przepis, chętnie kiedyś się do was wprosimy aby zobaczyć jak robicie T-su krok po kroku.

A tymczasem wracamy do kroniki:

Po lekkiej depresji Anny B. wieczorową porą zaczaiwszy się w półmroku Ojciec Chrzestny Juli B. pseudonim Lisu wyniósł kanapę z pomieszczenia mieszkalnego przy ulicy Wieszcza Adama. Wraz z kanapą zniknęły poduchy poddpupne długie i pojemnik na pościel.
Lokalna policja nie wyklucza również współudziału Ojca Juli B. pseudonim Kalasanty w wynoszeniu drogocennego mebla.

Po przesłuchaniu podejrzanych ustalono, że ojciec wraz z chrzestnym usunęli kanapę z lokalu mieszkalnego w celu pomieszczenia gości na imprezę chrzestną, chodź śledczy bardziej optują za poważną libacją alkoholową wraz z dancingiem.

Nazajutrz rano, tj. w sobotę przy dużej ilości miejsca zaczęto tuszować naganny brak kanapy poprzez ustawienie stołów na których ustawiono pokarmy zmiennocieplne oraz słodkocieplne w postaci ciast i innych wyśmienitości. Jak podają organizatorzy, nie został odczuty brak TIRAMI-su, goście nie byli świadomi co ich ominęło.

Po pojedzeniu i popiciu oraz po kilku wymianach zdań, i po przekazaniu sobie z rąk do rąk Julii B. gromadka gości udała się do kościoła celem zwieńczenia dzieła przez lokalnego dush-pasterza.
Po wykonaniu oględzin, oraz przeprowadzeniu rutynowych czynności, ów dush-pasterz poczynił odpowiednie działania celem odnotowania w kartotekach tutejszej parafii.

Innych patologii nie stwierdzono.

Na zdjęciu poniżej, od lewej stoją:

Anna B. Matka Właściwa, wyposażona dodatkowo w świeczkę o długości ok. 60 cm, oczy niebieskie, wzrost średni. Świeczkę użyto zgodnie z jej przeznaczeniem.
Obok Ojciec Właściwy, trzymający wpół długości ciało swej żony, celem nierozprzestrzeniania się żony na terenach okołokościelnych.
Następnie Ojciec Chrzestny pseudonim Lisu, utrzymujący przez cały okres robienia zdjęcia Julię B. Należy nadmienić iż Julia B. pomimo prób ucieczki ani razu nie oddaliła się w kierunku ziemi.
Stawkę zamyka Starsza Siostra Anny B. Agnieszka G., (pseudonim mAgnes) pełniąca rolę Matki Chrzestnej mająca ręce wolne, co zmusiło Ją do trzymania rąk razem.

Protokołował Posterunkowy Zenobiusz Armata

23 września 2008

Cooooo ???



Coooooo? To Chrztu nie będzie?

Nie będzie, bo już był. W sobotę. Relacja niebawem.

Mikołajek

Mój kolega z dawnych lat (raczej z dawnych miesięcy, a jeszcze bardziej raczej z moich pierwszych miesięcy życia) świętował w niedzielę swoje pół roku. Kawał chłopa z tego Mikołaja, prawie już sam siedzi(mi jeszcze narazie sprężynowanie w głowie), je już niecycusiowe mleko i takie tam różne rzeczy jak na półroczkolatka przystało.

Coś czuję, że będzie nam się dobrze bawić, tylko oboje musimy bardziej skoordynować swoje rączki, nóżki i poprawić stabilność w siedzeniu.

Narazie każda ze stron "robiła rozpoznanie terenu" i przygotowywała podłoże do przyszłych wspólnych projektów.



M: Słuchaj, też nie masz jeszcze zębów?
J: Gadają, że kwestia dni. Tu, mi wychodzi, ale już kurna miesiąc się ciśnie i nic. Zmierzła jestem przez to strasznie.
M: Zalewasz...
=====



J: Jaka jest Twoja recepta na wygodne, stabilne siedzenie?
PS.: Buty masz zajefajne, mnie jeszcze w obuwie starzy nie wyposażyli. Obiecali dopiero na gwiazdkę.
M: Będziesz w moim wieku, to sama zobaczysz...
=====



"Ja Cię kocham, a Ty śpisz..."

=====

Mikołajku, jeszcze raz Ci życzymy Wszystkiego Naj Naj Naj, Bardzo Dużo Zdrówka, Szczęścia i więcej kontaktów z tojaJulką.

Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości Ewa & Bartek Press Foto Agency

Pampersy a sprawa recyklingu.

Ostatnio udało nam się sprawdzić, że pieluchy jednorazowego użytku są naprawdę jednorazowego użytku.

A zaczęło się wszystko od zrobienia standardowego prania, pieluchy śpiochy i inne wierzchnie okrycia Julci podlegające praniu w 90 stopniach.
Wszystko zgodnie z zasadami się potoczyło, pralka się nie zawiesiła, wąż odpływowy wylądował na swoim miejscu, czyli nie na podłodze - nie zalewając tym razem sąsiadów, jednak po wyjęciu prania wszędzie było pełno drobinek, cząsteczek, farfocli i innych niezidyntyfikowanych kawałków. Pierwsze podejrzenie padło na jakiś obrazek z jakiegoś body z rysuneczkiem np. serduszka. Ale im bardziej szliśmy w głąb pralki tym ilość cząsteczek zwiększała się proporcjonalnie do kwadratu.
Oblał nas zimny pot.
Czyżby znowu kot się wyprał?

Nie. Winowajca znalazł się na samym dole. Zasikany, wytarmoszony pampersik siedział cichutko w kąciku i czekał aż go ktoś wkońcu wydostanie z tej karuzeli śmierci.

Niniejszym potwierdzamy. Pampersów nie należy prać. Nie wracają do stanu użyteczności sprzed użycia. Testowane na Bucholcach.

Jednak nasze laboratorium nie poddaje się. W domu już grzeją kaloryfery od jakiegoś czasu. Zaczniemy je suszyć. Może coś z tego będzie do odzyskania.

PS. Dobrze, że w naszym wypranym pampersie nie było kupy, bo pewnie by wąż odpływowy zapchało i wtedy mielibyśmy malutki Czarnobyl...

18 września 2008

Cotygodniowy zawrót głowy.

Witam wszystkich, Julka mi wszyscy mówią a ja zastanawiam się czy to napewno moje imię, bo nie reaguję jeszcze zbytnio na nie. Czas pokaże.

Moje noce ostatnio wyglądają dość ciekawie, bo budzę się co godzina i błagam o jedzenie. I tak w dzień, jak i w nocy średnio po 60-ciu minutach spania krzyczę.

W ogóle krzyk to moja nowa pasja. Uwielbiam krzyczeć. Nie płakać, albo marudzić, ale właśnie krzyczeć. Gdy drę się wniebogłosy, sąsiedzi 5 pięter nad nami napewno mnie słyszą, również przejeżdżające samochody skutecznie zagłuszam. No z wyjątkiem śmieciarki, ale ze śmieciarką to jest naprawdę ciężko ją zagłuszyć, zwłaszcza jak robi bum, bum! i słychać resztki gruzu z remontu sąsiadów.

Przed spacerem ostatnio się strasznie dziwię, bo rodzice opakowują mnie w tysiące ubranek, śpiworków i zakładają mi tę czapkę, w której wyglądam niczym osiołek z krainy deszczowców. W sumie w tych wszystkich betach wyglądam jak worek treningowy, z tą tylko różnicą, że nikt mnie nie boksuje. I dobrze.

Na spacerach sypiam nawet, bo prawie nic nie widzę spod sterty ocieplaczy, osłonek przeciwdeszczowych i przeciwwiatrowych. Nudy straszne. Pogoda niczym na 1-go listopada, aż z domu się nie chce wychodzić.

Na szczęście od dwóch dni towarzyszy nam ciepło domowego ogniska w postaci Centralnego Ogrzewania w wersji Aktywnej, czyli ciepłe kaloryfery, czy też jak to niektórzy zwą kalafiory. Fakt, że w gardle troszkę drapie i sucho jakoś, no ale coś za coś. Lepsze powietrze suche i ciepłe niż lodówkowo-polarne, przy którym budziłam się z rączkami niczym produkty z Algidy.

Z ciekawszych rzeczy zbliża się wizyta u kardiologa i czekają mnie szczepienia. Muszę też nawiedzić mego pediatrę, tylko jak sobie pomyślę, że mam stać z tymi bidokami zakatarzonymi w kolejce w przychodni, to mi się dźwiga. A na polepszenie pogody to nie ma co liczyć, prawda?

Dziś 18? To wczoraj minęła mi pięciomiesięcznica. Mam skończone pięć i już myślę o szóstym miesiącu. Idę jak burza. Jedynie obracać na boki mi się nie chce, bo mi się nie chce i tyle. Wole leżeć na brzuchu i podziwiać świat inny niż sufitowy.

Z nowych futrzanych przyjaciół, oprócz spasionego Krecika, przybyła mi farfoclowa żaba o wdzięcznym imieniu Nasturcja. Lubię ją tarmosić i gryźć w nogi. To jest to. A Krecik dalej pozostaje niedostępny i jakiś osowiały się zrobił. Cały czas rozkłada ręce i wypina brzuch. Nie mam już do niego siły.

15 września 2008

Ahoj!



Od dzisiaj oprócz Ambrożego i Kleofasa (dwa ziomy w rogu) w nocy będzie mnie pilnował mój nowy przyjaciel o korzeniach czechosłowackich.

W kuchni...


U nas jest wesoło nawet w kuchni...

Ocieplenie.

Chociaż za oknem pogoda zaczyna być mało przyjazna i wszystko zmierza ku jesiennej jesieni i zimnej zimie, to na horyzoncie pojawiło się ocieplenie.
Ocieplenie nastąpiło po długo trwających oziębłych relacjach niczym relacje Rosja-Gruzja, i pokazuje, że na każdym szczeblu jest zawsze szana na nić porozumienia.

A więc do rzeczy.

Zaczęło się od tego, że Kicia zaczęła chętniej oscylować w promieniu zasięgu rączek Julki. Obecnie już daje się Julce głaskać i szarpać a to za ogon, a to za futro na grzbiecie. Nawet ostatnio w ręce Julki wpadły wąsy Kici, a dzisiaj to futro kotka wychodziło garściami za pomocą rączek dziecka. I nic nikomu się nie stało, nikt nikogo nie ugryzł, podrapał bądź popluł.

Teraz czekamy aż Kicia zaprosi Julcię na swoje miejsce do spania, pokaże Jej kuwetę i wspólnie zaczną skakać po szafach. W ramach rewanżu Julka da powąchać Kici zużytego pampersa od wewnątrz, przewiezie na gapę kota w wózku i zaprosi do wspólnej kąpieli w wannie.

Warto więc prowadzić dialog międzygatunkowy.

14 września 2008

Troszku zdjęć.

Foto nr 1



Kurczę, Panie Mietku ja naprawdę nie pamiętam co miałam w poniedziałek zrobić...

No kurczę - ciężko się myśli, bo nie dość że czapka zjeżdża, to jeszcze zając ciśnie mi w wątrobę...

=========================

Foto nr 2



Z innej beczki - TV Maniak. Zdjęcie zrobione na jednym z parkingów.

=========================

Foto nr 3



Chusta (zainteresowanych zapraszamy tutaj) notabene prezent od Chrzestnego, wcale nie jest taka straszna jak ją malują oczy Julki na tym zdjęciu.

=========================

Foto nr 4



Tutaj strach ma wielkie oczy. W momencie robienia zdjęcia Kicia spadła z kanapy zachaczając o dywan. Stąd wzrok przestraszony.
PS. Na ustach dzidzi widać błyszczyk. Naturalny. W postaci śliny. Nawet na środku jest jego nadmiar w postaci delikatnej nitki. Takie babie-lato.

=========================

Foto nr 5



Booooguuuurooooodziiiiiiicaaaaa dzieeeeewiiiiicaaaaaa! Rodzice uczą mnie nowych pieśni. Umiem już "Rotę", "Bagnet na broń" i "Warszawiankę", jednak "Bogurodzica" sprawia mi najwięcej trudności, bo wielu słów nie rozumiem.

=========================

Foto nr 6



Mój kuzyn Paweł uwielbia jeść lody. Robi to "pełną gębą".

Tak trzymaj chłopie! Ważne, że nie leje Ci się po rękach, brodzie i na koszulkę.

11 września 2008

Mam jazdy...


Moje jazdy wózkiem są coraz nudniejsze. Nie chce mi się już podczas spacerów spać, jestem często zmierzła, dlatego w trakcie dzisiejszego spaceru rodzice położyli mnie "na śledzia".
Cudowna sprawa z tym śledziem, bo więcej widzę i mogę kukać co chwila na drogę... Widziałam nawet dwa psy i spacerujących dziadków w tym jeden z rowerem! A nie tylko niebo i drzewa jak to było do tej pory.

Każdy jest inny...


Wczoraj a właściwie w nocy znowu dowiedzieliśmy coś o naszym dziecku. Chodzi o spanie z nami w łóżku. Zawsze rano tak od ok. 4:00 Julka wędruje ze swojego łóżeczka do naszej pryczy. Targa nas za nosy, wierci się niczym końcówki miksera kuchennego i wydaje głośne krzyki, piski i inne odgłosy lasu. Dzis postanowiwszy się jeszcze wyspać więc oddelegowaliśmy Malego Spiocha do jej łoża i brykanie zniknęło. Zasnęła w mgnieniu oka. I weź tu zrozum dzieci.

08 września 2008

Ja cieczka, Ty cieczka, On/Ona/Ono cieczka, My cieczka ---> WYCIECZKA

Ahoj. To znowu my. Rozpedałowani rodzice, ostatnio na hamulcu. Po miesiącu przerwy udało nam się znowu porozruszać mięśnie w sposób bicykliczny. Mało tego, udało się to zrobić w systemie 4/7 (czyli jak czterema rowerami przewieźć siedmiu członków - członków rodziny oczywiście).

Tuż przed samą wyprawą należy poczynić "allachy" czyli modły na kocu położonym na asfalcie w intencji udanej drogi. Ów obowiązek przejął Marcin (w środowisku znany pod pseudonimem artystycznym CYSIEK). Modły najwyraźniej mu wyszły bo było klawo jak cholera.



Celem naszej wycieczki było... hmm, jazda przed siebie i zawrócenie w momencie dopiero kiedy się Julcia zbudzi. Nie prędko to na szczęście nastąpiło, więc można było się delektować jazdą bulwarami królowej naszych rzek - Wisły. Jak Już Julcia się zbudziła, to trzeba było urządzić mikropiknik, na którym jedynie pałaszowali morowe chłopaki oraz Julka.



Po zakończeniu mikropikniku dyrekcja wyścigu postanowiła zawrócić bieg trasy i udać się do punktu wyjścia. Dodatkowym atutem za były bardzo dynamicznie zbliżające się szarobure chmury.



I tak, po powrocie, po pamiątkowej fotografii zrobionej przez parkingowego...



...młodsza część pasażerów cyklistycznych udała się na spoczynek w sprawdzonym już miejscu - niebieskim kocu wyściełanym na asfalcie. Dla osób ze słabszym sercem dodam, iż nie był to środek drogi, a jedynie pobocze :-)



Natomiast starsza część ekipy musiała skupić się, na tym żeby cały bałagan upchać spowrotem do samochodów. Było co chować, rowery i cały dobytek porozrzucane były po całym parkingu...




* * * K O N E C * * *

05 września 2008

Kościół vs. My 3 : 0

Po dwóch porażkach udaliśmy się dzisiaj z bojowym nastawieniem, poduczeni w prawie, aby osiągnąć cel, a właściwie dokończyć dochodzenie do celu. I znowu dostaliśmy w pysk. Tyle, że dzisiaj to było ze zdziwienia i w szoku. Że można wszystko załawić w jednym miejscu i nic dla nikogo nie stanowi problemu.

Najpierw na pierwszy ogień poszedł młody pracownik kancelarii w parafii nr 5, za jego plecami stał proboszcz nr 5, który zobaczywszy młodszą od siebie niewiastę zakamuflował się razem z nią za drzwiami zaplecza kancelarii.

Po wytoczeniu dział i zbombardowaniu wczoraj nabytą wiedzą ów młody pracownik zamarł. Następnie odparł, do mnie "...pan wie więcej niż ja..." i w galopującym pośpiechu udał się po posiłki pod postacią proboszcza nr 5.
Posiłki nie nadchodziły szybko. Jednak my odpuściliśmy atak, zamieniając się w potulnych parafian czekaliśmy na rozwój sytuacji.

A ta wreszcie zaczynała układać się po naszej myśli. Po czterech nieudanych próbach zjednania naszego dzidziusia z szeregami i księgami chrztów jakiejkolwiek z parafii, okazało się że jednak się da. I właściwie nie ma żadnych problemów z niczym. Ów młodzieniec nadal jednak wypytwał czy może byłem w seminarium i wpadłem itp. bo takie sytuacje też mają miejsce...

Posiłki proboszczowe nr 5 nadeszły wkońcu wraz z opuszczeniem sekretnego pomieszczenia tajemniczej młodszej od księdza niewiasty (czy to była wiasta, czy niewiasta dokładnie nie wiem, piszę orientacyjnie, na oko) i wzystko ładnie się wyklarowało. Mogliśmy wybrać sobie mszę, godzinę porę i wersję i czas. I z niczym nikt nie robił sobie jaj.

Da się? Da.
Wystarczyła książeczka szczepień kota i wszystko poszło jak z płatka. Wyników moczu nikt nie zażądał. I dobrze, bo w moim ostatnio pływały farfocle.
Amen.

Przygotowania

Hehe,
Dzisiaj mamy zamiar wyrwać się z codziennych obowiązków w celu udania się do parafii nr 5 żeby zakończyć tą parodię. Oczywiście godziny otwarcia są przyjazne... babciom i mamom stale przebywającym na urlopie wychowawczym (9-11).
Na zapas i żeby nie zostać wyrzuconym u progu oprócz dokumentów wcześniej używanych do tego celu zabieramy książeczkę szczepień kota, kartę woźnicy oraz wszystkie dotychczasowe nasze wyniki badań krwi i moczu.

Powinno wystarczyć.

To już jeden z ostatnich postów na ten temat, bo jeśli nie, to będzie trzeba zmienić adres bloga na julcia.opoka.org a tego byśmy nie chcieli.

04 września 2008

Załatwiamy chrzest. Odsłona II (zapewne nieostatnia).

No i zgodnie z przypuszczeniami udało się dostać stosowne zaświadczenie w parafii nr 2 i cali w skowronkach zawędrowaliśmy do parafii nr 3, gdzie Szefowa Kancelari Prezesa Rady Parafialnej postawiła nam stosowny opór.

A mianowicie.
Z upragnionym papierkiem w ręku czuliśmy się jak pilot lini lotniczych, ze zgodą na lądowanie. Jednak przy pierwszej próbie lądowania "wieża" kazała nam odlecieć na inne lotnisko. Szlag. W ogóle niekompetencja Pani z kancelarii dała się nam we znaki już u progu i ww. kobieta chciała nam wcisnąć produkt kościelny o nazwie "msza w intencji dziecka" zamiast ewidentnie w naszym przypadku mszy chrzcielnej z dopełnieniem sakramentu chrztu, czyli takie "all inclusive" z wyjątkiem polania głowy wodą.

Po wprawieniu pani z kancelarii w osłupienie i zakłopotanie musieliśmy czekać aż kobieta w urzędzie kościelnym zadzwoni niczym gracz Milionerów, korzystający z koła ratunkowego o nazwie "telefon do przyjaciela"."Przyjacielem" okazał się ksiądz nr 4 (wikary) i niestety dla pani poparł naszą wersję.

Pani jednak nie składała broni. Skoro przegrała bitwę, to wojny nie zamierzała przegrać i stwierdziła, że skoro chcemy chrzcić w nieswojej parafii, to musimy mieć zgodę na chrzest ze swojej parafii.
Wkurzeni, zrezygnowani i skutecznie zepchani z toru opuściliśmy kancelarię nie wszczynając większych burd.
I to był nasz błąd, bo kobieta zarządała absuru. Gdy dojechaliśmy do domu, po spokojnym przemyśleniu doszliśmy do wniosku jak można żądać zgody na chrzest , który tak naprawdę już się odbył. Kanał. Spychologia rządzi.

I najciekawsze jest to, że w parafii nr 5, na terenie której obecnie mieszkamy, nie jesteśmy zarejestrowani i wydanie absurdalnego pozwolenia będzie najprawdopodobniej niemożliwe z racji, że nas nikt nigdzie nie odnotował. I koło się zamyka, a diabeł w środku fika.

Nigdy nie przypuszczałem, że aktywacja nowego chrześcijanina w organizacji o nazwie Kościół może przysparzać tyle zachodu. Jeszcze chwila i zostaniemy wyrzuceni za brak determinacji w dążeniu do osiągnięcia celu. A tej mamy coraz mniej i nie dziwie się jak komuś odechciewa się na pierwszym kroku.

Dawna wizja założenia sekty "Ogórek" (kiedyś w celu sprowadzania aut z importu bez cła) znowu nabiera nowego znaczenia. Chrzest poprzes sms, mail lub fax. Odwiedziny parafialne przez Skype albo gg. Akceptujemy rozgrzeszenie nabyte za pomocą poratlu aukcyjnego "allegro".

Tyle.

03 września 2008

Załatwiamy chrzest.

Sprawy wiary, religii i kościoła to są zawsze śliskie sprawy i jak wiadomo na świecie są to głowne czynniki, przez które toczą się wojny, dlatego nie zamierzam tu głosić swoich poglądów, nie interesują mnie czyjeś poglądy na ten temat, jedynie opisuję pewną kolejność faktów starając się jak najmniej komentować to wszystko.

I tak.
Zawsze muszą być jakieś jaja. I również w tym przypadku, gdzie Nasze Dzieciątko było z racji zagrożenia życia chrzczone w szpitalu. Prawo Kanoniczne zezwala każdemu, nawet niewierzącemu ochrzcić w sytuacjach zagrożenia życia, byleby to zrobił w imieniu kościoła i miał właściwe intencje. Tak właśnie było w naszym przypadku, gdzie osobą chrzczącą byłem ja, świadkiem Ania, a woda jaką mogliśmy wtedy użyć będąc na oddziale intensywnej terapii to nie żadna święcona tylko Aqua Pro Injectione, czyli czysta chemicznie woda do wstrzykiwań ;-)

Wszystko zgodnie z procedurami się udało, chodź tak naprawdę popełniliśmy błąd, że nie wezwaliśmy na miejsce szpitalnego kapelana, bo byłoby łatwiej i bez upokorzeń.

To było w kwietniu, potem cały miesiąc i wyszliśmy ze szpitala. Wszystko dobrze się układało i nadal układa, dziecko zdrowe, wprawdzie bez szczepień, ale wypadałoby zrobić dopełnienie chrztu w kościele ładnie już z chrzestnymi, jednym słowem NORMALNIE, jak wszystkie inne dzieci, które są w sposób normalny chrzczone.

No i zaczęły się wcześniej wspomniane jaja.
W przypadku bez patologii zgłasza się dziecko w kościele i tyle. Ksiądz zapisuje, wyznacza datę, poucza i po sprawie.

Ksiądz nr 1 w parafii nr 1 wysłuchawszy naszej historii i wypytawszy co i jak zrobiłem, co powiedziałem i czy na pewno dobrze powiedziałem załamał ręce, podumał i umył ręce od tego wszystkiego zwalając robotę i odpowiedzialność na ręce kapelana szpitalnego, że to powinna być jego broszka, chodź chrzest rzeczywiście jest ważny.

Później trwała obława na kapelana szpitalnego i udało się go w końcu zastać w dniu... poprzedzającym dzień jego odejścia z parafii, dlatego "...on nie chce na ten temat już decydować..."
Trzeba się zgłosić do parafii nr 2, do księdza proboszcza nr 2, na której terenie znajduje się szpital, w którym chrzciliśmy. A 90 % chrztów i tak się powtarza bo rodzice nie umieją. I wypytując mnie o to co ja zrobiłem wyraźnie próbował znaleźć jakiegoś haka żeby tylko uwalić i unieważnić procedurę niczym profesor na egzaminie.

Po dotarciu do parafii nr 2 w rozmowie z księdzem nr 3 podczas nieobecności proboszcza nr 2, i po krótkim wywiadzie ze mną okazało się, wszystko będzie załatwione wystarczy jedynie abym napisał oświadczenie, że ochrzciłem tego i tego dnia w obecności świadka itp.
Oświadczenie stosowne doniosłem, i znowu okazało się, że proboszcz nr 2 nie wyda żadnego zaświadczenia, bo pojedzie do kurii (do swojego szefostwa) i tam zasięgnie opinii oraz poprosi o stosowną zgodę.

Czas leci, każdy zwala na każdego, przysłowiowa spychologia, która szczerze mówiąc myślałem, że istnieje tylko w urzędach skarbowym i pracy oraz w Zusie i w spółdzielni mieszkaniowej. A człowiek stoi w miejscu.

Tekst był pisany dziś rano, teraz jak umieszczam na bloga, to jestem już po telefonie z parafii nr 2 i jest zgoda. Wg. Prawa Kanonicznego to tak naprawdę nie było opcji, żeby tej zgody nie dostać i to w miejscu pierwszego kontaktu w parafii nr 1, jednak żadna z dusz nie chciała się pod tym podpisać. Dobrze, że nie musieliśmy pisać do Warszawy, albo do Rzymu i Watykanu.

Teraz czeka nas odebranie zaświadczenia z parafii nr 2 i udanie się do parafii nr 3 w pobliżu miejsca zamieszkania, gdzie będziemy z niecierpliwością czekać aż ksiądz nr 4 wymyśli coś, co pozwoli nam zwiedzić kolejne kancelarie i inne parafie oraz zmusi nas do dalszego dogłębnego studiowania Prawa Kanonicznego.

Jak to mówią: Nieznajomość Prawa Szkodzi.

Nadal w dystansie.

Kicia nadal wyraża głęboki niepokój w sprawie Julci. Natomiast w drugą stronę zainteresowanie jest ogromne. Julcia wyciąga już rączki w kierunku ogona i innych elementów kota.

Im bardziej śmiałe ruchy dziecka tym coraz większy popłoch. Ciekawe jest to, że kotek bardzo się przejmuje i martwi jak słyszy Julkę płaczącą. Od razu, niczym zatroskany rodzic wbieguje do pokoju, gdzie leży Julka, (wydająca odgłosy niczym syrena okrętowa) i coś tam miauczy pod nosem.

Najgorzej jest nocą, bo kot mający generalny zakaz przekraczania granic terytorium sypialni (brak w kocim paszporcie wizy na inne pokoje), jeśli Julka tylko zapłacze czeka poirytowany pod drzwiami niczym Boeing na pasie startowym oczekujący zgody na start. I doczekać się nie może. Natomiast rano, kiedy Julka wychodzi na głębokie morze niebieskiego dywanu, umieszczonego obok posłania Kici - następuje totalna olewka i zwierzę zawija się we własny kłębek zakrywając uszy ogonem.

01 września 2008

Nowy dzień...

Zawitał do nas nowy dzień. Jak to zwykle o tej porze roku zaroiło się od białych koszul, białych bluzek, ciemnych gaci i czarnych miniówek. Po drugiej stronie ulicy zrobiło się gwarno, pełen przegląd opalenizny wśród wypoczętych uczniów i mody torebkowej wśród nauczycieli, - mieszkanie naprzeciw Liceum Ogólnokształcącego daje pewne atrakcje 1 września. Zapraszamy (zwłaszcza męską, samotną część gości) na "taras widokowy" do nas, najlepiej z własnym aparatem na coroczne "dożynki". Zapewniamy miejsca siedzące w pierwszym rzędzie.

Julci takjakby nie interesuje jeszcze szkoła, lecz i na to przyjdzie czas. Dzisiaj Nasz Skarb przeżył prawdziwą szkołę spania w warunkach ogólnie uważanych za trudne. W czasie porannej drzemki najpierw obok w mieszkaniu zaczęto wymieniać piony, co objawiło się mocnym waleniem młotka w rury oraz ostrą jazdą młotem udarowym po murach dzielących mieszkania w okolicach okołorurowych. Nasz bohater dziarsko zniósł zakłócenia ciszy pośniadaniowej.

W trakcie przedpołudniowej drzemki, która trwa po chwilę obecną jakiś debil z góry postanowił wypróbować wiertarkę tuż w okolicach rur ciepłowniczych znajdujących się na kilka centymetrów od łóżeczka, co zaowocowało wibracjami na całej długości kaloryfera w naszej sypialni. Nasz Skrzat nadal trwał we śnie, jednak ja - dziś pełniący rolę nadwornego usypiacza mało nie dostałem zawału.

Takie to blokowe życie jest...