04 sierpnia 2008

Wróciliśmy ze spaceru.

Właśnie wróciliśmy z tatą ze spaceru. Lubię chodzić na spacery z tatą, bo zawsze są jakieś jaja-niespodzianki. I nie mówie tu bynajmniej o słodyczach z zabawką w środku (na to też przyjdzie w moim życiu czas...) ale o różnych atrakcjach, które nas spotykają co jakiś czas na spacerze:

A to tata wybierze trasę w stylu Rajd Paryż Dakar, gdzie podskakuję wtedy w wózku niczym kulki z numerkami w maszynie losującej podczas losowania dużego lotka,

albo tak jak dziś przy wietrze równie dużym co gwałtownym, kiedy na chodnik przed naszym wózkiem zaczęły spadać konary drzew. Przyśpieszywszy kroku pognaliśmy iście w rajdowym tempie do celu naszej wycieczki.
Po drodze do celu okazało się, że musimy przejść przez ulicę pełną rosnących dębów i kasztanów. Gdy byliśmy w połowie alei dębowo-kasztanowej mocniej zawiało i zbombardowało nas kilku kasztanków słabełuszy, którzy nie potrafili się utrzymać na drzewie.

Tata odrazu pokazał dużego kasztana i małego kasztanka, ale nie wiedząc czemu nie dał mi się nimi pobawić, a o włożeniu ich do buzi celem polizania mogłam totalnie zapomnieć.
Po przejściu kilku kroków, stało się najgorsze. Nastąpił atak żołędzi w kapelusikach i bez. Widziałam żołędzia. I dużego i małego. O ile z dużym nie było problemów, to co do małego tata do tej pory nie wie jak się nazywa mały żołądź... - żołądek??

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie no tato Krzysiu - gdzie Ty ta Jule zabierasz na huragany????? :DDD A co do malego zaledzia - haslo zaladek jest BOOOOSKIE!!!!!!!!

Kalasanty pisze...

trzeba dziecko oswajać z naturą...