30 sierpnia 2008

Spalone zawody w Spale.

Dziś nie o Julce. Tzn. o Julce też, ale w tle, bo Ona z nami była.
Bajka z morałem, dlaczego warto uważnie czytać.

W pewne sobotnie przedpołudnie (dzisiaj) wybraliśmy się na ślub naszych znajomych. Wybraliśmy się chodź mieliśmy duże wątpliwości czy dziecko przetrzyma taką drogę, albowiem musieliśmy dojechać do miejscowości, w której znajduje się Ośrodek Przygotowań Olimpijskich, a obok niego mały kościółek, w którym miała odbyć się dzisiaj ceremonia. Ta mieścinka w środku lasu to Spała. Jedna ulica na krzyż, dwa zajazdy i trzy budki z pamiątkami, reszta las.

Wszystko to oddalone od śląska jakieś 200 km, co przedkłada się na spokojną jazdę bez korków w 3 godziny. Trasa jakże "malownicza" i "bezpieczna" i wyjechanie zbyt późno wiążę się z osiąganiem prędkości światła oraz zręcznością w posługiwaniu się układem kierowniczym niczym wytrawny narciarz kijkami na slalomie-gigancie. Tradycji stało się zadość i wyjechaliśmy "na styk" więc do Częstochowy trzeba było nadrobić. Nie było to łatwe, bo wielu innych kierowców też chyba spieszyło się jak my na ślub do Spały. Za częstochową były puchy, i nagle czasu nam przybyło, co zaowocowało spokojną jazdą. Do samej miejscowości - celu naszej podróży dotarcie było przysłowiową "bułką z masłem" i z trzydziestominutowym zapasem czasu postanowiliśmy odcedzić Julcinego pampersa, napoić spragnionego niemowlaka-pielgrzyma i odsapnąć w nadziei iż kościół pewnie jest "za rogiem".

Po odprawieniu ceremoni związanych ze zmianą bebechów dzieciątka, pięciokrotnym odbiciu i odgazowaniu układu pokarmowego, po poprawieniu makijażu oraz doczyszczeniu obuwia wyprawiliśmy się na poszukiwanie świątyni. I nagle ZONK! Mieścinka kameralna, pełno lasu wokół, droga jeszcze w remoncie a kościoła ni widu, ni słychu. W końcu po 15 minutach szukania igły w stogu siana udało się zlokalizować CEL. Jednak do sukcesu było daleko, gdyż jako mieszczańskie mieszczuchy wszędzie musimy dostać się wszędochodem spalinowym, bo przecież i wózek i inne graty mieliśmy "na pace" i nie będziemy tego taszczyć przez chaszcze, zasieki i inne krzakowstrzymywacze, przez które w pierwszej chwili dane nam było przemierzać. Po objechaniu dookoła miejsca w którym znajdował się CEL, bo przecież "jakaś droga musi być" pomocną duszą okazała się Pani Kioskarka, która kazała mi wysiąść z samochodu, bo "przez szybe to ona nie wytłumaczy". I tak ze wskazówkami w ręku i w głowach podążyliśmy za CELEM, pod który jednak nie dało się dojechać "pod drzwi" ale i tak byliśmy blisko (nawiasem mówiąc, byliśmy już w tym miejscu wcześniej, ale za pierwszym razem pomyśleliśmy: "to nie tu" i odjechaliśmy).

Po wygramoleniu się nas i dziecka, spakowaniu torby pierwszej pomocy w nagłych przypadkach a więc ciuchy, pieluchy i mleko udaliśmy się pod drzwi bazyliczki, które ku naszemu zdziwieniu ukazały się zakratowane i pozamykane na 10 spustów!!!
Szybki rachunek sumienia. Ostatni weekend sierpnia miał być ślub. o 14. Jest 14:10 to dlaczego kurna zamknięte, a my stoimy 200 km od domu i się dziwimy/wściekamy. Odpowiedź nadeszła szybko, wraz z otwarciem zaproszenia na uroczystość, na której data widniała... 31 sierpnia. Śmiech był mocniejszy od złości. Złości na siebie rzecz jasna, ale kurcze blade jak się robi śłub do jasnej ciasnej w niedzielę, to się obok daty zaznacza NIE-DZIE-LA.

Cytując Kabaret Moralnego Niepokoju człowiek myśli o sobie: "Ty jesteś sam z siebie taki głupi, czy Ci za to płacą?" oraz drugi cytat: "Bożydar z całym szacunkiem Ty masz głowę tylko po to, żeby Ci się deszcz nie lał do środka".

No właśnie, a dzisiaj nie padało więc głowa się nie przydała...

Brak komentarzy: