15 lutego 2011

Uczę się sama jeść...

Nie jest to łatwe, ale każdy początek jest trudny, więc się prawie nie załamuję, (czasem pokrzyczę, czasem tupnę, czasem nawet zamachnę ręką ze złości, ale to niiic takiego) i globalnie patrząc na problem staram się jeść samodzielnie.

Od jakiegoś czasu dopiero.

Na razie mam licencję na chleb pokrojony w kosteczkę, gęste serki, owoce i takie tam, natomiast cały czas ubiegam się o uprawnienia żeby jeść zupę. Chodź na zupę to podobno mam jeszcze poczekać aż przyjdzie lato, bo jak to tłumaczą moi rodzice w lecie wykładzina szybko schnie.

Do perfekcji opanowałam lizanie lodów w wafelkach, jedną gałkę potrafię rozłożyć w kilka minut nie uciaprając się ani trochę (tj. buzia dookoła), ani mojej odzieży wierzchniej.

Jedynie zbyt długie trzymanie w ręku połóweczki czekolady z jajca niespodzianki, które sprawia iż owa czekolada nie rozpuszcza się w ustach tylko w dłoni, powoduje u mnie frustrację i wręcz szał.

Ale wszelkie złości mijają nawet po tym jak po otwarciu żółtego pudełeczka okazuje się, że wewnątrz tkwi po raz siódmy gumowy pomarańczowy stworek, służący jedynie do rzucania o ścianę lub super puzzle sztuk 12.

Brak komentarzy: