09 grudnia 2011

Krater

I stało się. Po powrocie ze szpitala powstała pustka. Po venflonie najbardziej.
W miejsce krateru, z którego jeszcze dwa dni temu pobierano mi krew, a jeszcze dzisiaj rano dostałam dawkę antybiotyku otrzymałam plasterek wraz z przyklejonym doń wacikiem...
Nic nie bolało, nic krwią nie sikało... istna sielanka... z dumą nosiłam ów opatrunek... Aż do momentu wieczornej kąpieli...
No i się zaczęło... pertraktacje, negocjacje, targowanie się za wszelką cenę oby tylko twór opatrunkowy pozostawić przyklejony do kończyny górnej prawej.
Nie pomógł płacz, nie pomogło darcie się w niebogłosy... Plater wylądował w koszu...
Tragedy...
Kiedy plater utonął w otchłani mrocznych zakątków kosza na śmieci nastąpiła głucha cisza...
Od tej pory świat stał się inny...
I tak potrwa do jutra... Kiedy to będziemy ściągać z drugiej ręki opaskę identyfikacyjną z imieniem, nazwiskiem i datą urodzenia... W kolorze różowym...

Brak komentarzy: