11 grudnia 2011

Mikołaj...

...mój 6 grudnia w tym roku był bardzo specyficzny...

nie dość, że w przedszkolu Mikołaj przychodzi dzień później czyli 7-mego, to jak już wszyscy wiecie wylądowałam z moimi kiepskimi wynikami moczu w przychodni, skąd oddelegowano mnie na leczenie do szpitala. taki ot - prezent.

W szpitalu 6 grudnia wieczorem po Mikołaju pozostało jedynie wspomnienie... a ponoć było co wspominać, bo tam Mikołaje opuszczając się na linach podawali prezenty przez okna... musiało to conajmniej ciekawie wyglądać... nie mówiąc już o emocjach...

Zavenflonowali mnie, kazali grzecznie czekać i poszłam spać. Po przebudzeniu się 7-go grudnia, uświadomiłam sobie, że w przedszkolu również mnie ominie impreza z Panem w czerwonych galotach i z brodą z waty... co jednak nie okazało się na tyle traumatycznym przeżyciem gdyż została przygotowana dla mnie paczka w przedszkolu "na wynos".
Dostałam - Dziękuje Wam Słoneczka ;-)

Również i ja postanowiłam dać prezent innym, w postaci trafionego antybiotyku który leczył mnie z prędkością światła, i pojawiła się wizja rychlejszego wyjścia z azylu. ponadto byłam grzeczna, nie musiałam brykać, potrafiłam się bawić na szpitalnym łożu przez większość dnia, bez specjalnej potrzeby biegania po korytarzu.

Brak komentarzy: